Miłość, śmierć i roboty - recenzja 2. sezonu
2021-05-17 09:44:59Antologiczny serial "Miłość, śmierć i roboty" powrócił na Netflix z 2. sezonem. Ponownie jest to zbiór krótkometrażowych filmów animowanych, które w zamyśle ma łączyć tylko tytułowy motyw przewodni. Twórcy poszczególnych epizodów mieli zatem ogromne pole do popisu, zarówno jeśli chodzi o styl animacji, jak i podejście do tematu. Czy wyszły im dzieła godne waszej uwagi? Recenzujemy 2. sezon serialu "Miłość, śmierć i roboty".
Serial "Miłość, śmierć i roboty" trudno ocenić jako całość, bo jego części składowe różnią się od siebie dość znacznie, ale mimo to pokusimy się o małe podsumowanie. Zanim jednak to nastąpi, opisujemy wrażenia z poszczególnych odcinków 2. sezonu.
Automatyczna obsługa klienta
Oto przed nami świat ludzi starych, stetryczałych i znudzonych, dla których zaawansowane technologie są nie pomocą w życiu codziennym, ale też (a może przede wszystkim) uzasadnieniem absolutnego braku aktywności. Aż do czasu, kiedy robot sprzątający głównej bohaterki się nie zbuntuje po „kłótni” o optymalne miejsce dla ramki z obrazkiem na półce. Kobieta dzwoni zatem do biura obsługi klienta, ale tam, zamiast pomocy czeka na nią szyderczy głos kolejnego robota. Absurdalne, zabawne, pełne czarnego humoru, a styl animacji na tyle ciekawy, że śmiało możemy uznać ten odcinek za solidne wejście w 2. sezon, nawet jeśli inspiracje "Terminatorem" (Skynet) są aż nadto widoczne. 6/10
Lód
Lodowa planeta, a na niej kolonia, gdzie wszyscy ludzie mają w ciele tzw. „mody” – wszczepione modyfikacje, ułatwiające przetrwanie w tych skrajnych warunkach. Wszyscy oprócz głównego bohatera, nastolatka, który pragnie zintegrować się z paczką kumpli poprzez udział w bardzo niebezpiecznej zabawie. Niestety, ciekawa animacja 2D nie ratuje skrajnie banalnej fabuły, przez co jest to najsłabszy odcinek z całej antologii. Spokojnie do pominięcia. 3/10
Regulator
Pierwszy (z kilku w tym sezonie) odcinków z grafiką celującą w realistyczne oddanie świata i ludzi. Animacja faktycznie jest niesamowita, a wizja świata ciekawa, choć znamy to już z dziesiątek innych produkcji. Mamy tu inspirowany "Łowcą androidów" świat, łączący luksusowe drapacze chmur z dzielnicami biedy i niemal postapokaliptycznymi przedmieściami. Są ludzie, którzy wybrali nieśmiertelność i bogactwo, kosztem braku potomstwa. Są też ludzie, którzy dzieci i żyją w nędzy, tropieni przez tych pierwszych, którzy dzieci mają eliminować.
Główny bohater, podobnie jak w "Equilibrium" nagle zmienia front, poznaje inne niż dotychczas uczucia, po tym jak spotyka kobietę, ukrywającą się razem z kilkuletnią córeczką. Mimo widocznych zapożyczeń z filmów kinowych, ten epizod jest udany, nawet mimo raptownego finału. To ten przypadek, kiedy forma krótkiego metrażu zaszkodziła historii, zasługującej na więcej. Spory niedosyt. 6/10
Śnieg na pustyni
To dopiero jest ultra realistyczna grafika (zobaczcie na screen pod wstępem!), która robi jeszcze większy efekt „łał” niż przy odcinku poprzednim. Tym razem w tak imponującej oprawie poznajemy historię nieśmiertelnego (odrastające kończyny i gojenie ran – totalnie jak Deadpool) faceta, który jest ścigany przez łowców nagród na obcej planecie. Jest wyjątkowo krwawo i brutalnie, a fabuła nawet potrafi zaskoczyć, więc to jeden z wyraźnie lepszych epizodów z 2. sezonu. 7/10
Wysoka trawa
Na platformie Netflix jest taki horror - "W wysokiej trawie" z 2019 roku i trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy 5. odcinka z 2. sezonu "Miłość, śmierć i roboty" musieli go oglądać. Mamy tu motyw faceta, który podczas nieplanowanego postoju pociągu, wybiera się na chwilę na spacer w pole z wysoką trawą i oczywiście szybko się w niej gubi, a nie jest to w tym przypadku jego największy problem. Fabuła trywialna i oklepana, ale „malarski” styl animacji może podobać. 5/10
Straszny dom
W święta bożonarodzeniowe dwoje małych dzieci śledzi po domu postać, którą mają za Świętego Mikołaja, jednak prawdziwa tożsamość krzątającej się po domu istoty jest zdecydowanie bardziej zaskakująca i przerażająca. Kto wie jednak, może prezenty nie ominą wścibskiego rodzeństwa? Ten epizod to najbardziej zaskakujący i szalony twór chorego umysłu twórców, jaki zobaczycie w tym sezonie. Krótkie, proste, znakomite! 8/10
Schron
Kolejny odcinek stawiający na maksymalnie realistyczną grafikę i animację, a w dodatku główną rolę gra tu (niesamowicie odwzorowany) Michael B. Jordan. To historia pilota statku kosmicznego, który w czasie bitwy zostaje zestrzelony i rozbija się na obcej planecie. Tam znajduje tytułowy schron, a w nim… popsutego robota, który chce go zabić. Pamiętacie 1. odcinek? Wtórność pomysłów w obrębie jednego sezonu jest słaba. Bardzo słaba. Ale oglądało się to nieźle. 5/10
Olbrzym, który utonął
Kolejny odcinek z realistyczną grafiką jest jednocześnie najbardziej… poetycki. Oto morze wyrzuciło na plażę olbrzymiego, martwego mężczyznę, który z miejsca stał się dla wszystkich… olbrzymią atrakcją turystyczną. Bohaterem tego odcinka jest człowiek, który miał zbadać zwłoki. Jest on też narratorem, który analizuje nie tylko ciało olbrzyma, ale też społeczno-socjologiczne aspekty całej sytuacji. Tutaj pomysł twórców zasługuje pochwały, a mamy wrażenie, że gdyby coś takiego stało się w prawdziwym świecie, to ludzie zachowywaliby się dokładnie tak samo. Bezczeszczenie zwłok, kradzieże (amputacje) i rozkład, nie tylko cielesny, ale też moralny. Mocne, choć sam odcinek jest najspokojniejszy z wszystkich. 7/10
Podsumowanie
Każdy z opisanych wyżej odcinków trwa kilkanaście minut, więc nawet jeśli któryś nie przypadnie wam do gustu (tak jak nam), to nie ma większego problemu i da się to jakoś wytrzymać, taki już urok i zaleta produkcji krótkometrażowych. My gorąco polecamy zobaczyć całość, choć trzeba mieć na uwadze, że 8 nowych odcinków nie wbija już w fotel, tak jak pierwszy sezon, kiedy "Miłość, śmierć i roboty" był świeżym i wyjątkowo mocnym doznaniem, a animacje dla dorosłych potrafiły zaskoczyć, wzruszyć i oszołomić, nie tylko stroną wizualną.
W 2. sezonie twórcy zrobili wszystko, by zaimponować stroną wizualną, ale zupełnie rozczarowali fabułą, bo w zasadzie ani jeden odcinek nie zaprezentował czegoś szczególnie innowacyjnego. Bardzo wiele klisz i schematów się tutaj przewija, a animowana forma, nawet jeśli jest na najwyższym poziomie, nie może tego zamaskować.
Michał Derkacz
fot. materiały promocyjne Netflix