Miłość rośnie wokół nas (Kocha lubi szanuje)
2011-09-05 15:21:56Szczęśliwie, dzięki takim filmom, jak „Kocha, lubi, szanuje”, gatunek „komedia romantyczna” nigdy nie zostanie sprowadzony do historyjek rodem z czasopism dla nastolatek.
Przed seansem „Kocha, lubi, szanuje” miałem ochotę napisać coś takiego: nie sposób nie porównywać Steve’a Carella do Jima Carrey’a. Jakby nie patrzeć, ten pierwszy wyrósł na filmie, zrobionym wokół tego drugiego – chodzi tu oczywiście o komedię „Bruce Wszechmogący” i pamiętną scenę, w której Bruce-Carrey manipuluje Evanem-Carellem, chcąc skompromitować go jako prezentera wiadomości. W porównaniu Carella z Carrey’em, poza oczywistą różnicą klas aktorskich i zdolności rozśmieszania ludzi, nasuwała mi się jedna, główna myśl: nie wyobrażam sobie Steve’a Carella w poważnej roli. Jego poczciwa twarz i wciąż żywe wspomnienie „gębowych wygibasów” jako Evan Baxter na zawsze skazały go na banicję ze świata filmów ambitniejszych i refleksyjnych, sadzając go na tronie jednej z prowincji krainy Comedy, skąd w roli błazna wysyłany będzie czasem na dwór srebrnego ekranu.
Natomiast po seansie powyższy wywód staje się nieuprawniony. Za kamerą „Kocha, lubi, szanuje” stanęli Glen Ficarra i John Requa, odpowiedzialni za świetny „I love you Phillip Morris”, który nota bene miał być moim przykładem filmu, w którym Jim Carrey gra po mistrzowsku i rozśmiesza nie błaznując, czego Steve Carell rzekomo miał nie potrafic. A Ficarra i Requa postanowili wytrącić mi wszelkie argumenty z ręki i pokazać, że takie założenia przed obejrzeniem filmu są po prostu krzywdzące. Obracający się do tej pory głównie w bajkowym świecie scenarzysta Dan Fogelman stworzył piękną, sprytnie i zaskakująco zaplątaną historię, która wciąga, wzrusza i w sposób prosty, ale szczery przemawia do widza.
Głównym bohaterem „Kocha, lubi, szanuje” jest Cal (Carell), który właśnie został zdradzony przez żonę (Julianne Moore) po prawie 25 latach małżeństwa. Nosząc stare adidasy i za duże ubrania oraz popijając rozwodnioną wódkę żurawinową przez słomkę (dowiecie się, czemu się tego nie robi), Cal dawno stracił kontakt ze swoją męskością – w nawiązaniu ponownego skutecznego połączenia z nią pomaga mu poznany w barze kobieciarz Jacob (Ryan Gosling). Jednocześnie syn Cala, Robbie, podkochuje się w kilka lat od niego starszej opiekunce Jessice, która niefortunnie wzdycha właśnie do Cala, który w towarzystwie pięknych i szybkich kobiet coraz bardziej przekonuje się, że „ta jedyna” to jednak „ta jedyna” i niewalczenie o nią to prawdziwe wyrzeknięcie się swojej męskości.
W łańcuchu aktorskim tego filmu nie ma słabych ogniw – od Carella, przez Moore, Goslinga, Bacona, Tomei, aż po Emmę Stone czy Analeigh Tipton – ta plejada gwiazd staje na wysokości zadania i stwarza obraz prawdziwy, urokliwy i niezbyt wyidealizowany. Tam, gdzie ma być śmiesznie, można się nachichotać do woli, a w momentach wzruszających uronić łezkę bądź dwie. Gatunek „romantyczna komedia” w tym przypadku – na szczęście! – odbiega od wielu schematów, nie zatracając jednak pozytywnego wydźwięku i ciepła.
„Kocha, lubi, szanuje” trochę przypomina swoim urokiem cudowne „To właśnie miłość”, z tym że jest to amerykańska i bardziej pikantna wersja tamtego nieśmiertelnego majstersztyku. Wyposażona w soczyste żarty i postacie, będąc przy tym świetną okazją do przytulenia osoby obok (a co tam, nawet sobie nieznanej), stara się nas przekonać, że miłość tak naprawdę nie jest dla dupków i nawet najbardziej rozpaczliwe próby ucieczki przed nią i tak spełzają na niczym. Może i jest to trywialny przekaz, ale w formie „Kocha, lubi, szanuje” zdecydowanie wart zobaczenia.
Kocha, lubi, szanuje, reż. Glenn Ficarra, John Requa, prod. USA, czas trwania 118 min, dystr. Warner Bros.. premiera 2 września 2011
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Oceny (w skali 2.0 - 5.0):
Wojciech Busz: 4.5
Jerzy Ślusarski: 4.5
Recenzja powstała dzięki uprzejmości: