Recenzje - Kino

Książę parkouru

2010-09-14 14:20:27

Akrobacje, efekty specjalne i piękna kobieta – czy można chcieć czegoś więcej od przygodowego filmu akcji?


Wieki temu, pewne państwo rozciągało się od Chin do Morza Śródziemnego. Tym państwem była Persja, rządzona przez światłego i mądrego króla Sharamana. Król miał trzech synów: najstarszy z nich, Tus (Richard Coyle), miał objąć koronę po ojcu, a Garsiv (Toby Kebbell) był tym najbardziej porywczym. Trzeci z nich to Dastan (Jake Gyllenhaal), którego król Sharaman przygarnął z piaszczystej ulicy po tym, jak ten wykazał się odwagą i zachowaniem godnym księcia, pomimo tego, że nie płynęła w nim królewska krew. Podczas wojennej wyprawy brat króla, Nizam (Ben  Kingsley), sugeruje dowodzącemu Tusowi atak na święte miasto Alamut, które rzekomo dostarcza broni perskim wrogom. Po pomyślnej ofensywie, w której wyjątkowymi umiejętnościami wykazuje się Dastan, król Sharaman odwiedza miasto i pomimo swojego początkowego niezadowolenia, w końcu daje się przekonać do świętowania zwycięstwa. Równocześnie proponuje, aby księżniczka Alamut, Tamina (Gemma Arterton), została pierwszą żoną jego adoptowanego syna. Chwilę potem smaży się w truciźnie, której pełna była szata, wręczona mu przez Dastana w formie podarunku. Oskarżony o zabójstwo, książę musi uciekać, aby mieć szansę dowiedzenia swojej niewinności. Towarzyszy mu Tamina, która głodnym wzrokiem patrzy na miejsce poniżej jego pasa... gdzie zatknięty jest sztylet, zdobyty przez niego podczas walki o miasto. Jak się później okazuje, nie jest to zwykła broń, a od sposobu jej użycia zależą losy ludzi na całym świecie.

Film „Książe Persji: Piaski Czasu” powstał na bazie gry komputerowej z 2003 roku o tym samym tytule. Pamiętam, że jej przyjęcie było bardzo dobre, choć w porównaniu do jej następnych części, była ona wyjątkowo cukierkowa. Fakt, że film bazuje na grze, od razu powinien wywoływać pejoratywne skojarzenia z dotychczasowymi ekranizacjami pecetowych programów rozrywkowych, które zazwyczaj okazywały się być płytkie lub po prostu słabe (chociaż np. „Doom” czy pierwszy „Resident Evil” mi osobiście przypadły do gustu – ale ja widocznie jestem łatwy do usatysfakcjonowania). Czy w tym przypadku negatywne przypuszczenia znajdują swoje potwierdzenie? W mojej opinii – nie.

Za reżyserię „Księcia Persji” odpowiada Mike Newell – bardzo dobry twórca, spod kamery którego wyszły takie filmy, jak „Cztery wesela i pogrzeb”, „Donnie Brasco”, czy chociażby czwarta część przygód Harry'ego Pottera. Także i tym razem udało mu się utrzymać odpowiednio wysoki poziom. Wielka w tym zasługa znakomitej obsady, od pełnoustej Gemmy Arterton poczynając, przez świetnego Bena Kingsley'a z malowanymi oczami, Alfreda Molinę w roli szejka Amara (o którym na końcu), kończąc wreszcie na odtwórcy głównej roli, Jake'u Gyllenhaalu, którego rysy twarzy i budowa ciała idealnie pasują do obrazu wysportowanego, na wpół dziecinnego i trochę niepokornego księcia-miłośnika parkouru. Ci aktorzy bardzo dobrze ze sobą współpracują i znacząco podnoszą wartość widowiska. Dobrze, że nie ulegli pokusie nie wysilania się w filmie, który z założenia ma być przede wszystkim rozrywkowy.

A rozrywki jest tu pełno, jak wenery w tureckim haremie. Po pierwsze, oprawa audiowizualna „Księcia Persji” powala na obolałe od modlitw o dobre filmy kolana. Egzotyczna muzyka, cały czas utrzymana w bliskowschodnim klimacie, towarzyszy z właściwym natężeniem efektom specjalnym, widowiskowym akrobacjom i walkom o rozbudowanej choreografii. Miasta w filmie ukazane są starannie i bardzo plastycznie, czystą przyjemnością jest ich obserwowanie. Także moment cofania się w czasie poprzez wciśnięcie klejnotu w rączce sztyletu zrobiony został niezwykle pomysłowo i w żadnym wypadku odtwórczo. Spece od grafiki i animacji stanęli na głowie, żeby zmysły widza przeżyły audiowizualne zaspokojenie (żeby nie użyć słowa na „o”) - i wyszło im to koncertowo. A postacie Asansynów zrobiły na mnie ogromne wrażenie, pokazując, że ekipa Mike'a Newella to naprawdę studnia pomysłów bez dna.

Muszę wspomnieć o dwóch elementach, na które ja osobiście zawsze zwracam uwagę. Po pierwsze, wątek miłosny. Jest oczywiste, że Gyllenhaal nie mógł przejść obojętnie obok TAKIEJ hot laski jak Arterton, a scenarzyści skrupulatnie wykorzystali aparycję obojga. Można by było oczekiwać standardowego, ekranowego Harlequina, ze zwalniającym dookoła światem podczas rozmów dwojga zakochanych. Jakże pozytywnie zaskoczył mnie fakt, że ten wątek nie został jakoś specjalnie wyeksponowany i w trakcie, niedługiego przecież, filmu pojawia się dość rzadko, ustępując scenom walki, skokom, biegom i ekwilibrystycznej sztuce samozadowalania się (trochę mnie poniosło). Na tej filmowej pustyni miłosne uniesienia są jakby jedynie oazami wśród piasków efektowności.

A po drugie, „Książę Persji” ma to, co uwielbiam w naprawdę dobrych filmach akcji – humor. Po prostu nie mogę znieść produkcji, w których bohaterowie zachowują się jak półbogowie, latają podczas kopnięć, strzelają z celnością Mauer (Renaty i Franza), nigdy nie wymiotują, a do tego zaliczają najlepszą dziewczynę na planie, będąc przy tym śmiertelnie poważnymi, jakby parę minut temu umarła im ukochana świnka morska. To zapewne kwestia scenarzystów, którzy na siłę próbują wepchnąć głębszy przekaz pomiędzy kule produkujące kolejne trupy. Zapominają oni o tym, że taka powaga często zabija przyjemność z oglądania filmu, a nawet wzbudza nieplanowaną śmieszność. Dlatego tak bardzo podobały mi się takie produkcje, jak „Casino Royale”, „Wanted”, czy najnowszy „Star Trek”, żeby wymienić tylko kilka z nich. Twórcy scenariuszy podeszli do nich z lekkim przymrużeniem oka, dzięki czemu zyskały niebywały polot, czyli coś, czego zabrakło np. Peji w Zielonej Górze. W „Księciu Persji” warstwa humorystyczna jest umiarkowanie rozbudowana, ale nawet taki jej poziom wystarczył do wkroczenia widowiska w całkiem inną, według mnie lepszą sferę przygodowego kina akcji. 

W 1989 roku powstała gra, która okazała się być kamieniem milowym komputerowej rozrywki. Kilka wspinających się, walczących i skaczących pikseli odznaczało się ogromną grywalnością i obrosło legendą. Nic dziwnego, że oryginalna gra „Prince of Persia” doczekała się w końcu remake'u w 2003 roku. Ci, którym podobała się jej nowa wersja, zauważą w filmie bazującym na niej pewne podobieństwa – podobne lokalizacje, postacie, a przede wszystkim sprytne pokazywanie wszystkich trudności na chwilę przed tym, jak Dastan je pokonywał. Czy to plus dla filmu – ja nie mam nic przeciwko, wkomponowało się to bezproblemowo w sposób realizacji „Księcia Persji” i myślę, że dołożyło swoje ziarnko piasku do klepsydry sukesu tej produkcji.

„Książe Persji: Piaski Czasu” to film lekki i przyjemny, w świetnej oprawie audiowizualnej i posiadający odpowiednią warstwę humorystyczną. Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o postaci, która absolutnie mnie urzekła: to szejk Amar, grany przez Alfreda Molinę. W jego przypadku scenarzyści pozwolili sobie na współczesne żarty – jest on właścicielem toru wyścigów strusiów, umiejscowionego w okrytej złą sławą Dolinie Niewolników. Skąd ta lokalizacja? W obronie przed podatkami. Amar to drobny przedsiębiorca, a jak wiadomo, tacy jak oni utrzymują kraj, który wciąż zwiększa obciążenia fiskalne. Więc jakoś sobie trzeba radzić.

Podsumowując: przełomowa to produkcja nie jest, ale jej oglądanie sprawia wielką frajdę. I niech to będzie najlepszą rekomendacją.

Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)

Recenzja powstała dzięki:

Słowa kluczowe: prince of percia: the sands of time, król persji, recenzja, jake gallenhaal, Gemma Arterton
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Wonka film 2023
Wonka - recenzja wydania Blu-ray

Na płycie są naprawdę słodkie bonusy!

Problem trzech ciał
Problem trzech ciał - recenzja serialu

Czy mamy z tym serialem problem?

Aquaman i Zaginione KrÃłlestwo
Aquaman i Zaginione Królestwo - recenzja wydania Blu-ray

Czy warto zobaczyć ten film? Jakie dodatki są na płycie Blu-ray?

Polecamy
Nie uciekniesz od miłości
Nie uciekniesz od miłości - recenzja

Zobaczcie, czy warto obejrzeć nową komedię romantyczną na Netflix.

Parada Serc
Parada serc - recenzja

Oto polska komedia romantyczna z jamnikami w centrum wydarzeń.

Premiery filmowe
Zapowiedzi filmowe
O nich się mówi
Ostatnio dodane
Wonka film 2023
Wonka - recenzja wydania Blu-ray

Na płycie są naprawdę słodkie bonusy!

Problem trzech ciał
Problem trzech ciał - recenzja serialu

Czy mamy z tym serialem problem?