Elegia dla bidoków - recenzja
2020-11-25 12:56:5124 listopada 2020 na platformie Netflix zadebiutował film "Elegia dla bidoków" w reżyserii Rona Howarda. Jest to ekranizacja książki Jamesa Davida Vance'a, która przez 60. tygodni miała status bestsellera "New York Timesa" i zyskała niemal 2 miliony nabywców. Czy dramat z Amy Adams i Glenn Close w obsadzie jest tak dobry, jak można by oczekiwać? Odpowiadamy w recenzji filmu "Elegia dla bidoków".
Historia jednostki obrazem dzisiejszej Ameryki
J. D. Vance w 2016 roku zyskał wielki rozgłos za sprawą książki "Hillbilly Elegy", w której opisał swoje wspomnienia z czasów dzieciństwa i trudnych relacji z uzależnioną od narkotyków matką. Tłem do tej opowieści były problemy społeczne jego rodzinnego miasta, którego mieszkańcy byli daleko od "amerykańskiego snu" tak bardzo jak to tylko możliwe. Bohdan Szklarski, politolog i amerykanista, tak pisał o tej publikacji: Lektura obowiązkowa dla tych, którzy chcą zrozumieć dzisiejszą Amerykę i przyjrzeć się wyborcom Donalda Trumpa, obywatelom urodzonym „po złej stronie torów”: białym, biednym, bez wykształcenia i perspektyw. Takiego obrazu nie pokaże żadna literatura reportażowa ani podróżnicza. *
Problem jest jednak taki, że w filmie Rona Howarda takiego obrazu nie zobaczymy, a opisany w książce problem został sprowadzony do zwykłych awantur i patologii, mającej twarz nie tylko matki głównego bohatera, ale także szwendających się po ulicach dzieciaków, które od małego słyszą, że nic dobrego ich nie czeka.
Amy Adams i Glenn Close obrazem biedy i doskonałego aktorstwa
Oczywiście, nie da się nie zauważyć fantastycznej charakteryzacji, która błyskawicznie zamienia Amy Adams i Glenn Close z dostojnych gwiazd kina w zaniedbane, ubogie kobiety w zdecydowanie za dużych ciuchach z lumpeksu, ale to zbyt mało, jeśli chcemy na serio poczuć klimat miejsca akcji i wszechobecnej beznadziei, w jakiej przychodzi żyć naszemu bohaterowi. Więcej tu scen kłótni, wzywania policji i wytykania sobie najróżniejszych win, niż realnego wejścia w głąb zagadnienia.
Twórcy podejmują co prawa próbę pokazania nam, że bieda i toksyczne relacje oraz uzależnienie jednego z członków rodziny, wcale nie muszą z automatu oznaczać, że nie ma tu miejsca na miłość, wsparcie oraz wyjście z dołka, jednak jest to wszystko emocjonalnie zbyt płaskie, by utrzymać uwagę widza i zainteresować dalszym rozwojem historii.
Co więcej, choć oparty na faktach, sam finał robi wrażenie doklejonego na szybko happy endu w klimatach "od zera do bohatera", gdzie poprzez naukę i pracę nasz bohater wyłamuje się z objęć biedy i wychodzi na ludzi, ma piękna żonę i robi karierę prawnika. Obrazki ku pokrzepieniu serc są mile widziane, ale można było z tego wyjść w nieco bardziej naturalny sposób. Wspaniale, że Netflix coraz częściej daje nam ambitne dramaty do oglądania, ale po rewelacyjnym "Diable wcielonym", na kolejny tak zachwycający obraz przyjdzie nam jeszcze chwilę poczekać.
Ocena końcowa: 6/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe Netflix
*źródło: https://marginesy.com.pl/sklep/produkt/133137/elegia-dla-bidokow#