Dwóch panów w trójkącie (Mistrz - recenzja)
2012-11-15 11:47:09Genialna rola Joaquina Phoeniksa, chwytliwy temat i zachwyceni zagraniczni krytycy. Mocno oczekiwany „Mistrz” Paula Thomasa Andersona to film wielki, pozostawia jednak sporyniedosyt.
W pierwszych scenach filmu poznajemy Freddie’ego Suttona (Phoenix). Kończy się II wojna światowa, a on – sfiksowany na punkcie seksu alkoholik z tendencją do agresji – musi ułożyć sobie życie po powrocie z woja. Stoczyłby się pewnie na samo dno, gdyby na swojej drodze nie trafił na charyzmatycznego Lancastera Dodda (Philip Seymour Hoffman) – postać inspirowana osobą L. Rona Hubbarda, twórcy scjentologii.
Dodd marzy o założeniu własnej religii. Zakłada „Sprawę”, kościół oparty o wiarę w poprzednie wcielenia, elementy freudowskiej psychoanalizy i kilka mitów rodem z science-fiction. W poobijanym przez życie Freddie’m dostrzega coś na wzór królika doświadczalnego. Tresuje go jak zwierzątko, ćwiczy na nim techniki manipulacji, próbuje dobrać się do jego podświadomości, tłumacząc, że w ten sposób chce uleczyć jego niespokojną duszę. Między tą dwójką rodzi się dziwna relacja. Guru podziwia nieposkromioną naturę swojego nowego podopiecznego - jego zwierzęce napady agresji, ślepą lojalność i nieokrzesaną seksualność. Freddie zaś w swoim „mistrzu” odkrywa kogoś na kształt ojca, opiekuna i przewodnika. W tym trójkącie jedno ramię stanowi też żona Dodda – Mary Sue (Amy Adams). Postać trochę makiaweliczna, z tylnego siedzenia sterująca nie tylko swoim mężem, ale również całym ruchem. To ona pilnuje, żeby w relacji Dodda i Freddie’go nie pojawiły się żadne nieodpowiednie uczucia, które mogłyby zaszkodzić ruchowi.
„Mistrza” nie można traktować jako film wymierzony w scjentologów czy jakiś inny mniej lub bardziej sekciarski ruch religijny. Anderson ocenę pozostawia widzowi. Skupia się na snuciu przypowieści o zaufaniu i zdradzie. Nie daje gotowych odpowiedzi, film pozostawia intrygująco niedopowiedziany. Więcej tu pytań niż odpowiedzi, odcieni szarości niż bieli i czerni. Tworzy obraz piękny i intensywny, którego aktorstwo (szczególne brawa dla Joaquina Phoeniksa, do tego, że Seymour Hoffman nie schodzi poniżej pewnego poziomu, zdążyliśmy już się przyzwyczaić) wynosi zdecydowanie ponad przeciętność. „Mistrz” to film, który ma wszelkie atrybuty, by wejść do klasyki kina. Po opuszczeniu sali kinowej nie mogłem jednak oprzeć się wrażaniu, że zabrakło mu jednego sznytu, niuansu, który przeniesie go z szufladki filmów po prostu dobrych do kategorii arcydzieł.
Mistrz, reż. Paul Thomas Anderson, prod. USA, czas trwania 137 min, dystr. Gutek Film, premiera 16 listopada 2012
Marcin Szewczyk
(marcin.szewczyk@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała podczas 3. American Film Festival (Wrocław, 13-18 listopada 2012)