Recenzje - Kino

Co siedzi w głowie Terry’ego Gilliama

2010-01-12 10:10:51
 W zamyśle „Parnassus” miał być hybrydą one-man show Heatha Ledgera i przepastnej, niczym nieograniczonej wyobraźni Terry’ego Gilliama. Tragiczne okoliczności spowodowały zanik pierwszego elementu, stawiając równocześnie współtwórcę legendarnej grupy Monty Pythona przed wielkim wyzwaniem. Czy udało mu się sprostać?


Pozwolę sobie odłożyć odpowiedź na to pytanie na sam koniec, a zacznę dość standardowo, od nakreślenia, o czym właściwie jest dzieło Gilliama. Fabuła filmu „Parnassus. Człowiek, który oszukał diabła” (jak zwykle wierne tłumaczenie tytułu „The Imaginarium of Doctor Parnassus”) nie należy do najbardziej zawiłych, ale równocześnie nie można jej odmówić ciekawości. Oto bowiem po współczesnym Londynie podróżuje wielki wóz, ciągnięty przez poczciwe szkapy, który równocześnie jest rozkładaną sceną (taki pseudo-transformers) dla jedynego w swoim rodzaju show – Imaginarium Doktora Parnassusa. Starszy pan z czerwoną kropką na czole i uzależnieniem alkoholowym (Christopher Plummer) wprowadza się w trans, podczas którego jego umysł łączy się z magicznym lustrem, wyglądającym na zrobione z folii śniadaniowej, tworząc równocześnie inny wymiar. Widz ma możliwość przejścia przez owe cudowne lustro i wejrzenia w głąb własnej wyobraźni – zmaterializować swoje pragnienia i marzenia, przekroczyć barierę krepującej rzeczywistości i w ostateczności doznać swoistego katharsis, będącego stanem najwyższej błogości, uniesienia i radości. Pomimo tak atrakcyjnej oferty, Imaginarium nie jest zbytnio popularne – przyczyną takiego stanu rzeczy może być rozklekotany wóz, anachroniczna scena i przebrania, a także zły dobór miejsca, w którym następuje eskpozycja przedstawienia.

Sam doktor Parnassus kryje jednak pewien sekret. Okazuje się bowiem, że liczy on sobie dobrych tysiąc lat, a swoje nadzwyczajne umiejętności zawdzięcza zakładom z diabłem (Tom Waits), który wprost uwielbia hazard. Nieśmiertelność Parnassusa ma jednak swoją cenę – jednym z warunków paktu z diabłem było oddanie mu każdego dziecka Parnassusa w momencie ukończenia przez nie 16 roku życia. I tak się niefortunnie składa, że córka doktora, Valentina (Lily Cole), zbliża się do przekroczenia tej granicy wieku. Załamany Parnassus zakłada się z diabłem o to, który z nich jako pierwszy zbierze pięć dusz. W związku z niezbyt kwitnącym interesem, zakład wygląda na z góry przegrany, ale los wydaje się sprzyjać staremu doktorowi – Valentina ratuje życie wisielcowi, który ma przywrócić świetność Imaginarium i tym samym ocalić dziewczynę o okrągłej buzi z diabelskich rąk.

Tym wisielcem jest Tony, grany przez Heatha Ledgera. Aktor ten zmarł w trakcie kręcenia „Parnassusa”, co postawiło znak zapytania na całej produkcji. Terry Gilliam stanął oko w oko z naprawdę ciężkim wyzwaniem dla niego jako scenarzysty i reżysera. W sukurs przyszli mu trzej przyjaciele Ledgera, obdarzeni wielkimi, hollywoodzkimi nazwiskami – Johnny Depp, Jude Law i Colin Bachleda-Curuś-Farrell, którzy podobno zagrali w „Parnassusie” za darmo. Pozostało odpowiednio przerobić scenariusz i sprawnie poprowadzić fabułę, aby strata utalentowanego Heatha Ledgera nie była widoczna dla widza, a co więcej – nie stanowiła ujmy dla filmu.

Jako że po drugiej stronie lustra króluje wyobraźnia, zmiana wyglądu przez Tony’ego jest wiarygodna, nie jest sztuczna i w żadnym stopniu nie razi. Tak naprawdę dość ciekawe i miejscami zabawne jest wyłapywanie zabiegów, które musiały zostać poczynione ze względu na zmiany kadrowe w obsadzie filmu. Są one niczym oczka, puszczane przez twórców do świadomych okoliczności powstania filmu widzów. Jednakże równocześnie wywołują one uzasadnione, choć na zawsze pozostające bez odpowiedzi pytanie: czy gdyby Heath Ledger zagrał swoją rolę do końca, to „Parnassus” byłby obrazem lepszym, bardziej kompletnym? Nie ulega wątpliwości, że Ledger był bardzo dobrym artystą – z gęsią skórką na ciele wspominamy jego kreację Jokera w „Mrocznym rycerzu” – ale to, co oglądamy w „Parnassusie”, według mnie nie jest wybitne pod względem aktorskim. Po takich nazwiskach oczekujemy jednak czegoś na miarę arcydzieła kunsztu aktorskiego, a otrzymujemy grę dobrą i solidną, ale nie mistrzowską i porywającą. No, może z wyłączeniem Christopherem Plummerem i w szczególności Tomem Waitsem, który jako diabeł jest wyjątowo czarujący i przekonywujący równocześnie.

Aby położyć kres własnym narzekaniom, skupię się na tym, co mnie absolutnie ujęło w tym filmie. Po obejrzeniu „Parnassusa” pokuszę się o stwierdzenie, że jest to opus magnum w dotychczasowej karierze reżyserskiej Terry’ego Gilliama, które odkrywa najdalsze zakamarki jego pokręconej wyobraźni („pokręcona” to chyba dobre określenie, biorąc pod uwagę jego monty-pythonowski rodowód). Cała koncepcja filmu jest bajecznie oryginalna i równie pięknie przeprowadzona. Gilliam mógł swobodnie puścić wodze mustanga swojej wyobraźni, która okazała się rumakiem o czystej, arabskiej krwi. Dla widza oznacza to prawdziwą, audiowizualną ucztę, okraszoną fantasmagorycznymi obrazami i odbiegającą od sztampy kinowej fantastyki. Na długo zapadnie mi w pamięci scena przyjazdu diabła do ogromnej świątyni-pustelni, w której Parnassus był kiedyś mnichem – niesamowity gmach tej budowli tylko powiększył moje uznanie dla Terry’ego Gilliama i sprawił, że bez wahania mogę go nazwać „reżyserem wizjonerem”.

Nie zapominajmy także o tym, że Terry Gilliam współtworzył scenariusz do „Parnassusa”, który to fakt skłania mnie do jeszcze niższego pokłonu moim kapeluszem z piórkiem, bowiem, jak już wspomniałem, fabuła filmu wydaje się być oryginalna i świeża, a adaptacja scenariusza do nowozaistniałej sytuacji była zapewne procesem nienajłatwiejszym. Od strony technicznej nie mam jej nic do zarzucenia, a za pomysłowość udzielam Gilliamowi odpustu zupełnego. Aż strach się bać, co jeszcze może on nam pokazać – bo zakładam, że temu człowiekowi i tej wyobraźni jeszcze uda się nas zaskoczyć.

Powracając do pytania postawionego we wstępie: w mojej opinii, Terry Gilliam podołał wyzwaniu i stworzył naprawdę dobry film, obok którego nie powinno się przechodzić obojętnie. Przede wszystkim pobudza on zmysły i sprawia, że zaczynamy się zastanawiać, jak wyglądałby nasz własny świat po przekroczeniu lustra doktora Parnassusa. Gilliam stworzył swoisty pomost między widzami wszystkich pokoleń, przypominając nam o naszym wspólnym mianowniku, łączącym ludzi niezależnie od ich wieku – o wyobraźni. Czasami nie trzeba łapać oferty last minute do Australii, żeby uciec od swojej codziennej rzeczywistości. Bo chyba każdy z nas ma takie własne imaginarium – najprostszą drogą do niego jest spokój, rozluźnienie powiek i oddanie się marzeniom.

Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)

Recenzja powstała dzięki:

Słowa kluczowe: Parnassus, Imaginary of doctor Parnassus, Terry Gilliam, ostatnia rola Heatha Ledgera, Deep, Plummer
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
  • Re: say what nigga? [0]
    Odpowiedź na: say what nigga?
    Wojtek Busz
    2010-01-20 22:53:12
    Masz rację, my bad. Dziękuję za zwrócenie uwagi! WB
  • say what nigga? [1]
    sia
    2010-01-19 18:43:47
    "przekonywujący"???
Zobacz także
Wonka film 2023
Wonka - recenzja wydania Blu-ray

Na płycie są naprawdę słodkie bonusy!

Problem trzech ciał
Problem trzech ciał - recenzja serialu

Czy mamy z tym serialem problem?

Aquaman i Zaginione KrÃłlestwo
Aquaman i Zaginione Królestwo - recenzja wydania Blu-ray

Czy warto zobaczyć ten film? Jakie dodatki są na płycie Blu-ray?

Polecamy
Boże Ciało - recenzja

Oceniamy polskiego kandydata do Oscara. Czy spełnia oczekiwania?

Wymazać siebie
Wymazać siebie - recenzja festiwalowa

Ile zechcesz zmienić w sobie dla innych?

Premiery filmowe
Zapowiedzi filmowe
O nich się mówi
Ostatnio dodane
Wonka film 2023
Wonka - recenzja wydania Blu-ray

Na płycie są naprawdę słodkie bonusy!

Problem trzech ciał
Problem trzech ciał - recenzja serialu

Czy mamy z tym serialem problem?