Brutalny, gniewny, bezduszny
2008-11-12 09:34:28„Quantum of Solace" zaczyna się bardzo energicznie, świetnie zmontowanymi scenami akcji. Wartka akcja czasem powoduje u widza problemy z percepcją, po chwili trudno mu się już zorientować, kto jest kim i dokąd zmierza. Ale może skołowanie widza jest zabiegiem zamierzonym, który ma wprowadzić widza w świat zupełnie nowego, mrocznego i skomplikowanego Bonda.
Od początku bowiem wiemy, że będzie inaczej niż było do tej pory. Bond jeszcze nigdy nie emanował taką siłą, i, co najbardziej przerażające, siła ta ma w sobie pewną psychopatyczną nutę. Nowy Bond musi być wyjątkowo twardy wobec współczesnego zła i przejąć odrobinę jego psychozy, by walczyć jak równy z równym.
Swoje zadanie na pewno spełnia Daniel Craig. Co prawda jego postać nie przypomina już dawnych czarujących elegantów, ale doskonale wpasowuje się w schemat bezwzględnego twardziela. Byle kobieta nie zawróci mu już w głowie, sam dobrze wie, czego chce i dąży do tego po trupach. Wraz z Craigiem, skończyła się era ironicznie uśmiechniętego Jamesa w garniturze. Rozpoczęła się nowa - brutalna i gniewna, bezduszna. Kobieta, która zaintrygowała tego brutala, musiała być więc choć w części do niego podobna. Tak więc nie tylko uroda, ale i gra Olgi Kurylenko jest naprawdę porywająca, co oczywiście jest także zasługą ciekawego scenariusza.
Zachwycające są szybko zmieniające się krajobrazy - szczególnie godna uwagi jest mrożąca krew w żyłach scena gonitwa po dachach uroczego włoskiego miasteczka. Amatorzy ładnych widoków będą mogli podziwiać ponadto takie cuda jak boliwijska pustynia czy wiedeńska opera. Muzyce też nie można niczego zarzucić - doskonale współgra z treścią filmu, ale to już jest charakterystyczne dla wszystkich „Bondów".
W 22. „Bondzie" brakuje mi jednak tak dobrze znanych z przeszłości gadżetów. Kto wie, być może w XXI wieku te wzbogacające akcję dawnych agentów 007 przedmioty wydałyby się dziś jednak dość śmieszne i anachroniczne. Poza tym szybka akcja niestety nie pozwala na zbyt wiele chwil refleksji czy trafnych, typowo bondowskich powiedzonek.
Nowego Bonda potraktowano niezwykle poważnie, bez przymrużenia oka, które było obecne w każdej poprzedniej części serii. Oczywiście znajdą się zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy tej innowacji. Jednego możemy być jednak pewni - Bond zmienia się wraz ze światem, nie stoi w miejscu. Czy to dobrze? Po obejrzeniu filmu na pewno będziemy mogli odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Magdalena Chmielewska
(magdalena.chmielewska@dlastudenta.pl)
„Casino Royale" stało się początkiem nowej ery w historii przygód Jamesa Bonda. Daniel Craig i Martin Campbell odświeżyli nieco zakurzoną postać agenta 007. Stworzyli nowe standardy dla serii o najsłynniejszym agencie świata - więcej realizmu, bardziej mroczny klimat, ciekawsza psychologizacja postaci. Wszystko to świetnie zagrało w poprzednim odcinku przygód Bonda. W przypadku „Quantum of Solace" już tak różowo nie było. Pierwszy sequel w historii ponad 40-letniej serii w kilku podstawowych aspektach rozczarował.
Historia ukazana w „Quantum Of Solace" zaczyna się kilkadziesiąt minut od zakończenia „Casino Royale". Tajemniczy White zostanie schwytany przez Bonda i doprowadzony na przesłuchanie. Nie wszystko jednak idzie po myśli 007 i szefowej MI6 (z tej roli po raz 6 znakomita Judi Dench). Bond rozpoczyna prywatną krucjatę przeciwko ludziom, z którymi współpracowała jego ukochana Vesper Lynd (w poprzedniej części zagrała ją znakomicie Eva Green). Trop doprowadza go do osoby magnata handlowego, działającego pod płaszczykiem obrońcy przyrody, Dominica Greene'a (Mathieu Amalric). Na swojej drodze spotyka Camille, piękną Francuzkę która także poszukuje zemsty za krzywdy wyrządzone jej rodzinie. Uważa, że Bond może jej w tym pomóc...
Podstawowym problemem nowej odsłony przygód Jamesa Bonda okazała się zmiana reżysera. Mark Forster, znany dotychczas bardziej ze skromnych dramatów obyczajowych zabrał się za bardzo trudne z punktu widzenia wielkość produkcji kino akcji. Jego zmagania można tylko połowicznie uznać za udane. Trzeba przyznać, że udało mu się bardzo dobrze utrzymać, czy nawet zintensyfikować mroczny klimat znany z „Casino Royale". Wszechogarniająca atmosfera filmu momentami jest bardzo trudna do wytrzymania. „Quantum of Solace" ma jeszcze inny dość duży pozytyw. Forsterowi udaje się stworzyć bardzo solidne character-study agenta 007.
Tak znaczące pogłębienie psychologicznego rysu postaci Bonda to nowość w serii. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że na podstawie portretu głównego bohatera Forsterowi udało się stworzyć ciekawe studium zemsty. Niestety pomimo wszystko „Quantum of Solace" reżysersko nie jest najlepszym przedstawicielem gatunku. Największym problemem jest dziwny brak konsekwencji Marka Forstera. Z tego względu fabuła rwie się, wygląda na dość mocno rozlazłą. Zbyt dużo jest w filmie mało interesujących sekwencji dynamicznych. Szczególnie dwie pierwsze można uznać za mocno nieudane. Film otwiera scena pościgu samochodowego. Śledzenie jej należy do wyjątkowo trudnych zadań. Sekwencja jest fatalnie nakręcona i koszmarnie zmontowana.
Nie za bardzo wiadomo na czym należy się skupić podczas jej oglądania. Jeszcze gorzej wygląda montaż sekwencji drugiej. Kamera się trzęsie w sposób tak nieznośny, że ciężko jest się w ogóle zorientować gdzie trwa cały pościg. Największym problemem „Quantum of Solace" jest jednak brak zdecydowania Forstera co do obranej w filmie konwencji. Ani jest to obraz na poziomie realizmu „Casino Royale" o czym świadczy chociażby jedna z ostatnich scen w hotelu, ani też nie ma w nim pomysłowych gadżetów znanych z odcinków, w których występował Pierce Brosnan. Jaki jest, więc najnowszy Bond? Nijaki niestety. W scenariuszu brakuje specyficznego, bondowskiego humoru, a rozwiązania fabularne nie zaskakują.
Najmocniejszym punktem nowej odsłony jest aktorstwo. „Quantum of Solace" to zdecydowanie jeden z najciekawiej zagranych odcinków serii. Być może czarny charakter nie jest tak bardzo przekonujący jak grający w „Casino Royale" Mads Mikkelsen, ale trzyma wysoki poziom. Mathieu Amalric samym wyglądem odrzuca. Jego bohater sączy jad wszędzie, gdzie się pojawi. Bardzo dobra rola! W roli dziewczyny Bonda występuje Olga Kurylenko i jest w tej roli całkiem przekonująca. Jej postać nie należy do grzecznych dziewczynek, co pozwala jej dobrze z Bondem współpracować. Najmocniejszym punktem obsady jest jednak Daniel Craig, który powtarza, a według mnie nawet poprawia swoją rolę z poprzedniego odcinka. Jest jeszcze bardziej zdecydowany, zadziorny, niesubordynowany. Swoją brawurą dorównuje Seanowi Connery z najlepszych czasów. Widać, że czuje się w roli najbliższego agenta Jej Królewskiej Mości znakomicie. Rewelacja!
Jak już zaznaczyłem nie jestem zachwycony techniczną stroną tej odsłony przygód Jamesa Bonda. Szybki montaż filmu jest zrealizowany bez wymaganej w tej sytuacji dokładności. Z tego powodu kilka scen filmu jest trudnych w śledzeniu. Podobnie rzecz się ma ze zdjęciami, które kręcone często kamerą z ręki zamiast pomagać utrudniają odbiór niektórych sekwencji. Jedynie muzyka Davida Arnolda trzyma wysoki poziom.
„Quantum of Solace" to niestety swoisty krok wstecz w rozwoju serii. Porównując go z innymi filmami akcji, które się aktualnie ukazują można byłoby uznać go za kino znakomite. Niestety Bond zawsze wyznaczał wyższe standardy sensacji. Ten film standardów „Casino Royale" nie wypełnił. Szkoda, że wiele jego znakomitych momentów przeplata się z sekwencjami przeciętnymi i nieciekawymi, a rewelacyjna kreacja Daniela Craiga trochę się marnuje.
Maciej Stasierski
(maciej.stasierski@dlastudenta.pl)