"Antychryst" - ani pornograficzny, ani horror
2009-06-03 15:33:43Wygwizdany na festiwalu w Cannes, w kinach całego świata opuszczany w połowie seansów, obdarzany niewybrednymi ocenami i recenzjami, które można streścić jako: „film perwersyjnej bezczelności" i grafomania, a przez samego reżysera określany gatunkowo jako horror pornograficzny. Jednocześnie porównywany z „Dzieckiem Rosemary" i „Lśnieniem", dla mnie osobiście także z „Salo, czyli 120 dni Sodomy". Co tak rewolucyjnego jest w tym filmie, że fani „Piły" mogą z niego wybiegać, gubiąc popcorn?
Obraz jest w swych założeniach bardzo ascetyczny. Mamy tu parę małżonków graną przez Willera Defoe („Ostatnie kuszenie Chrystusa", „Spiderman") i Charlotte Gainsburg („21 gram"). On jest poważanym psychiatrą, który prowadzi niekoniecznie zdrowe w swoje istocie seanse psychoterapeutyczne dla swojej żony, aby pomóc jej wyjść z depresji po tragicznej - lecz czy niezawinionej? - śmierci ich synka. Metoda odczulania żony od tego, czego się boi i wyjazd na łono natury, do domku, gdzie uprzednio pracowała nad pracą na temat czarownic i istoty zła, okażą się złym pomysłem. Zrobi się krwawo, strasznie i psychodelicznie.
Można powiedzieć - jak zawsze u von Triera. Wnoszę jednak postulat, by każdy, kto nosi się z zamiarem obejrzenia „Antychrysta", przygotował się na wstrząs psychiczny. Dystrybutor, nie wiem, czy z głupoty, czy raczej chęci zysku, spowodował, że na otoczkę medialną wokół filmu i zapowiedzi reżysera o pornograficznym horrorze, sugerujące rozbuchanie seksualne, przemoc i lejącą się wokół krew nabrało się wiele nieświadomych swego losu ludzi, robiąc sobie krzywdę, być może gorszą niż zakrztuszenie się wspomnianym uprzednio popcornem.
Film wywołuje w pierwszej chwili zdrową reakcję obronną, odrzucenie i natychmiastową chęć zapomnienia o dwóch godzinach zgrozy. A szkoda dobrego filmu, bo kiedy z pamięci znikną obrazy krwawych wytrysków, wycinania sobie łechtaczki i przewiercania nogi, słowem - nastąpi otrząśnięcie - człowiek nabiera sił na zagłębienie się w głęboką warstwę filozoficzną i symboliczną. Męscy szowiniści zapewne przyklasną tezie pochodzeniu zła od kobiet, powodujących wszelkie zło (a feministki zaraz wyciągną plotkę o strachu reżysera przed kobietami). Oprócz wojny między płciami znajdziemy tu wszechobecną działalność Szatana („Natura to kościół Szatana" - stwierdzi w przypływie natchnienia bohaterka), a świat to kraina chaosu, szerzącego się zła i obłędu. Poza poutykaną wszędzie symboliką (czasem przesadzoną, np. w postaci gadającego lisa), dużym atutem filmu jest realizm psychologiczny postaci, wiodących nas bez większych upadków do krwawego finału, który wydaje się nam nieuchronną koniecznością. Świetne, zimne, oddalające od akcji zdjęcia Anthony'ego Dod Mantle'a (Oscar za zdjęcia do „Slumdoga"), tak samo dobra robota polskiej ekipy od efektów specjalnych Platige Image, z której wywodzi się Tomasz Bagiński od „Katedry"). Dziwić może tylko prowokacyjna dedykacja dla zmarłego w 1986 reżysera Andrieja Tarkowskiego, mająca przeciwstawiać „Antychrysta" jego manifestowanej w całej twórczości wiary w dobro.\
Nie jest jak dla mnie „Antychryst" ani pornograficzny (bo więcej jej można znaleźć w klipach muzycznych) ani zanadto horror (porównując do klasyki gatunku - za mało ketchupu), a na pewno dobry film psychologiczny. Film, po którym widz wyjdzie z zawrotem głowy.
Karolina Kuśmider
(karolina.kusmider@dlastudenta.pl)
Lars von Trier nie raz już w swojej karierze potrafił szokować widza innowacyjnością rozwiązań, świeżością pomysłów, umiejętnością stworzenia własnego, niemożliwego do podrobienia stylu. Po trzech latach nieobecności na ekranie serwuje nam, jak sam nazwał ten film, „horror pornograficzny" pt. „Antychryst". Niestety w gruncie rzeczy filmowi bliżej do głupiej, nachalnej pornografii niż horroru. A tak naprawdę jest to jedno z najbardziej traumatycznych przeżyć jakich doświadczyłem w kinie.
Film, jak to już bywało w poprzednich dziełach duńskiego reżysera, podzielony został na rozdziały. Prolog to scena, w której obserwujemy parę namiętnie kochających się małżonków. Żadne z nich nie jest świadome, że sytuację obserwuje ich 2-letni syn. Dziecko skacze z okna. Kobieta (nagrodzona w Cannes Charlotte Gainsbourg) pogrąża się w żałobie, przez którą trafia do szpitala. Po miesiącu bezskutecznego leczenia mąż (świetny Willem Dafoe) zabiera ją do domu i postanawia przeprowadzić własną terapię. Niestety jego umiejętności jako terapeuty wydają się być niewystarczające, żeby pomóc żonie. Postanawia przypomnieć jej miejsce, które wywołuje w niej największy strach - lasek Eden, w którym małżonkowie mają domek letniskowy.
Już otwierająca film poetycka sekwencja seksu małżonków sygnalizuje, że von Trier będzie igrał z uczuciami widza i starał się wywołać w nim skrajne emocje. Niestety nie idzie w tym zamierzeniu w dobrym kierunku. Już pierwszy rozdział pokazuje, że wizja von Triera to niestety raczej przerost formy nad treścią. Reżyser stara się przedstawić nam spójną, oryginalną wizję choroby psychicznej, połączonej z elementami mistycyzmu, symboliki religijnej. Niestety realizuję ją w sposób koszmarnie nieprzekonujący stawiając raczej na histerię, przerysowanie zachowań bohaterów, kicz. Von Trierowi absolutnie brakuje smaku. W pewnym momencie zaczyna tak mocno brnąć w kozi róg, że „Antychryst" staje się nudnym, rozwleczonym pokazem obrzydliwości, brutalności, nachalnej erotyki. Ma się wrażenie, że reżyser zupełnie zapomina o widzu i zapętla się w swoich coraz to bardziej odważnych, żeby nie powiedzieć chorych pomysłach. W epilogu von Trier powraca do stylistyki z otwarcia i nawet to dość solidne, symboliczne zamknięcie nie pozwala zapomnieć traumy, jakiej dostarcza nam reżyser w środkowej części obrazu.
Aż dziw bierze, że po przeczytaniu scenariusza tak uznani aktorzy mimo wszystko zdecydowali się na udział w tego typu przedsięwzięciu. Trzeba im bić za odwagę duże brawa. Z drugiej nie sposób po raz kolejny nie zganić reżysera, któremu zabrakło ręki do ich solidnego poprowadzenia. Szczególnie absolutnie zawodzi Charlotte Gainsbourg, nagrodzona za tę rolę w Cannes. Opiera swoją kreację na jednym środku wyrazu - histerycznym krzyku. Niemal przez cały czas gra tak samo, przerysowując swoją wątpliwą psychologicznie postać do granic absurdu. Dużo lepiej wypada Willem Dafoe. Stworzony przez amerykańskiego aktora portret psychiatry, męża jest niejednoznaczny, zbudowany na solidnych fundamentach, interesujący. Niestety ta bardzo dobra rola nie ratuje filmu od klęski.
Pozostaje jeszcze pytanie o symbole, które zaserwował, czy raczej próbował przedstawić nam von Trier. Moim zdaniem poległ tutaj na całej linii tworząc obraz absolutnie pozbawiony głębii, drugiego dna. Wszystkie sytuacje pozostają tutaj na granicy absurdu, histerii, kiczu. Film stara się być zaskakującym wywodem reżysera na temat depresji, choroby psychicznej, problemów rodzinnych. Niestety jest popisem wulgarności, wizją obrazoburczą i absolutnie nieprzekonującą. Pozostaje jeszcze kwestia tytułowego Antychrysta. Von Trier stwierdził, że w jego filmie jest nim Natura. Jest to nie tyle kontrowersyjna, co nieprzekonującą teza, bo brak w filmie dowodów na takie pojmowanie natury. Z drugiej ciężko z wizji Duńczyka wyciągnąć inne koncepcje Antychrysta.
„Antychryst" jest jednym z najgorszych filmów jakie widziałem od dłuższego czasu. Lars von Trier w moim odczuciu obraził swoją publiczność i na pewno nie zachęcił widzów do poznania jego wcześniejszej twórczości. Odradzam wizytę w kinie.
Maciej Stasierski
(maciej.stasierski@dlastudenta.pl)