7. sezon Orange Is the New Black - recenzja serialu
2019-08-01 10:52:50UWAGA: Recenzja zdradza kluczowe elementy fabuły serialu.
26 lipca na platformie Netflix pojawił się ostatni - 7. sezon serialu "Orange is The New Black". Serial towarzyszył widzom od 2013 roku i jest jedną z najpopularniejszych produkcji na Netflixie. Ostatni sezon składa się z 13 odcinków. Przeczytajcie recenzję i sprawdźcie, jak twórcy poradzili sobie z finałowym sezonem!
Nielegalna imigracja
W tym sezonie producenci rozszerzyli serial o wątek nielegalnych imigrantów. Grupa więźniarek z Litchfield pracuje w kuchni, gotując posiłki dla nowego bloku powstałego dla kobiet, które nie posiadają zielonej karty i przybyły do Ameryki nielegalnie. Ponownie spotykamy bohaterki, którym w poprzednim sezonie udało się wyjść na wolność oraz poznajemy nowe więźniarki. Jak zwykle "Orange Is the New Black" pokazuje nam prawne niesprawiedliwości i złe traktowanie kobiet w takich ośrodkach. Bohaterki, które pojawiają się w serialu, uciekły do Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia dla swoich rodzin lub starały się uniknąć mieszkania w kraju, w którym nie były bezpieczne. Szczególne współczucie budzi w nas historia Karli, która przez swój pobyt w areszcie traci prawo do opieki nad dziećmi i chociaż za wszelką cenę stara się ich odzyskać, nie udaje jej się to. Dobrze, że serial poruszył tak ważny i trudny temat jakim jest sytuacja nielegalnych imigrantów w Stanach Zjednoczonych i pokazał jak wygląda ich życie "od środka".
Niestety to nie koniec trudności bohaterek w tym sezonie. Wracamy do więzienia Litchfield, gdzie, jak na złość, każdej z dziewczyn życie wali się na głowę. "Orange Is the New Black" serwuje nam emocjonalny rollercoaster, jest, jak zawsze, dużo śmiechu i wyjątkowo dużo (zbyt wiele) smutku. Taystee (Danielle Brooks) od czasu niesłusznego wyroku dożywocia za morderstwo i zdradzie ze strony przyjaciółki popada w depresje i planuje popełnić samobójstwo. Pobyt Rudej (Kate Mulgrew) w izolatce przyspiesza jej demencje i po silnej, opiekuńczej kobiecie nie ma już śladu. Lorna (Yael Stone) traci dziecko i nie potrafi po tym dojść do siebie, a Cindy (Adrienne C. Moore) nie radzi sobie na wolności. Mimo tak wielu wątków widz nie gubi się podczas oglądania i wszystko tworzy zwięzłą całość. Chyba nigdy nie dostaliśmy takiej dawki smutku i niesprawiedliwości co w tym sezonie, jednak mogliśmy się tego spodziewać, bo OITNB to produkcja, która ma zwrócić naszą uwagę na niesprawiedliwość i pomóc spojrzeć na osoby zamknięte w więzieniu z tej drugiej, bardziej ludzkiej strony.
Główna bohaterka na drugim planie
Chociaż główną bohaterką jest Piper (Taylor Schilling) to odnosi się wrażenie, że równie dobrze mogłoby jej nie być. Piper to jedna z najmniej lubianych bohaterek serialu i nie ma co się dziwić. Mimo pomocy bliskich nie potrafi poradzić sobie na wolności i dziwi się, że tym razem nie może zachowywać się jak dziecko i nikt nie będzie obchodził się z nią jak z jajkiem. Jej największy problem to fakt, że nie może napić się alkoholu czy zapalić "zioła". Tragedia. Jak można tak żyć? Piper nie potrafi i w głupi sposób łamie warunki zwolnienia, jednak znowu wszystko uchodzi jej na sucho. Jeśli porównamy jej problemy do tego, co przechodzą inne bohaterki, to zaczyna nas jeszcze bardziej denerwować.
Resocjalizacja
W ostatnim sezonie proces resocjalizacji zaczyna działać i wiele bohaterek stara się zmienić na lepsze. W dużym stopniu jest to zasługa nowej dyrektorki więzienia- Tamiki, która wprowadziła nowe programy pomagające więźniarkom wyjść na prostą drogę i zrozumieć jakie błędy popełniły. Największą przemianę przechodzi Taystee, która zmotywowana chęcią pomocy innym więźniarkom i uczczeniem pamięci zmarłej przyjaciółki, próbuje żyć dalej i nie przejmować się tym, co będzie jutro. Niestety i ten wątek zostaje zakończony nieszczęśliwie, programy zostają zlikwidowane, a nowym dyrektorem więzienia zostaje najgorszy strażnik. Czasami mamy wrażenie, że serial na siłę stara się nam pokazać, że szczęśliwe zakończenie jest tylko dla wybranych.
Podsumowanie
Mimo że to ostatni sezon, to widz odczuwa wielki niedosyt. Wątki wielu postaci producenci mogliby pociągnąć dalej. Nie wiemy czy nastąpi jakiś przełom w sprawie Taystee, co stało się z Martizą i czy Daya żyje. Kilka bonusowych odcinków, które pokazałyby losy bohaterek np. 10 lat później rozwiązałoby sprawę.
Chociaż zakończenie jest smutne i trudno nam pożegnać się z bohaterkami "Orange Is the New Black" to wszystko musi się kiedyś skończyć. Serial zwrócił uwagę na mniejszości, pokazał, że każdy, bez względu na płeć, wygląd, pochodzenie czy orientacje seksualną jest równy. Całe szczęście to nie koniec ich pomocy. Producenci założyli fundację imienia Poussey Washington (zmarłej bohaterki serialu), która wspierać będzie inne organizacje charytatywne, które chronią imigrantów, wspierają kobiety w więzieniach i chcą zmienić wymiar sprawiedliwości.
Paulina Sznajder
fot: JoJo Whilden, materiały prasowe Netflix