Zróbmy sobie film sensacyjny (Colombiana–recenzja)
2011-09-07 09:24:42„Colombiana” to nie test na AIDS – nie zaskakuje absolutnie niczym.
Wszyscy znamy takie filmy, których trailery zwiastują ciekawe kino, a potem okazują się zlepkiem jedynych dobrych scen z całej produkcji. Otóż „Colombiana”, wyprodukowana przez samego maestro kina akcji Luca Bessona, zajawkę ma dynamiczną i genialnie zmontowaną. Gdyby nie powtarzające się co chwila słowa „Never forget where you came from”, to nie można by było jej nic zarzucić – rzeczywiście, zachęca do zobaczenia historii kolumbijskiej piękności w całości. O ile Cateleya (Zoe Saldana) nie zapomina, skąd pochodzi, o tyle jednak reżyser Oliver Megat(r)on ewidentnie przejawia początki sklerozy.
Ale zanim o tym, przyjrzyjmy się historii, którą poprzez swój scenariusz opowiadają nam Besson i Robert Mark Kamen – ośmielę się stwierdzić, że ta para to wybitni scenarzyści kina akcji, polecam rzucenie oczyma na listę ich dokonań. Opowieść ta ma swój początek w Bogocie, gdzie mała Cateleya jest świadkiem morderstwa swoich rodziców przez kolumbijskiego mafioso, niechcącego już „współpracować” z jej ojcem. Chwilę później mała dziewczynka pędzi jak profesjonalny parkourowiec przez dzielnicę biedy stolicy Kolumbii i dzięki pomocy amerykańskiej ambasady trafia do upragnionej ziemi obiecanej – Stanów Zjednoczonych Ameryki. Tu, pod opieką swojego wujka Tio, dorasta, ucząc się zarówno w szkole, jak i na ulicy. Po 15 latach staje się wytrawnym asasynem, zostawiającym na swoich ofiarach podpis: storczyk rodzaju cattleya, chcąc przekazać zabójcom swoich rodziców krótką, acz treściwą wiadomość – idę po was, mam broń i nie zawaham się jej użyć.
Tyradę na temat „Colombiany” rozpocznę zatem od scenariusza. Powtórzę: Besson i Kamen mają niewątpliwe zasługi na polu kina akcji, jednocześnie chyba już za dużo napisali scenariuszy w tym gatunku. Panowie pluskają się bowiem w schematach jak rybki, które marzą o wodzie, ale właśnie wylądowały na lądzie i dogorywają. Bowiem czyż nie brzmi znajomo co następuje: mściciel nie z wyboru, ale z konieczności, z marzeniami o normalnym życiu, niedzielący się informacjami na swój temat z osobami, na których mu/jej naprawdę zależy, z każdym kolejnym trupem pogrążający się w coraz większej samotności; agent FBI, który tropi płatnego zabójcę, ale w końcu zaczyna rozumieć i współczuć; skorumpowany agent CIA; i ogólnie motyw zemsty za śmierć rodziców. Nie sposób zliczyć filmów, które powstały na takiej bazie. A „Colombiana” czerpie z każdego z tych wątków, jedne eksponując, drugie jedynie zaznaczając i praktycznie ignorując (CIA).Niektóre z nich – np. pseudomiłosny – powinny w ogóle zostać wyrzucone, bo są dramatycznie słabe.
Zoe Saldana robi, co może z otrzymanym scenariuszem. Biega, strzela, skacze, wspina się jak Catwoman, wije się jak rosyjski akrobata i walczy jak Xena, idolka filmowej Cateleyi. Jest w tym wszystkim naprawdę niezła i akurat do niej nie można specjalnie mieć zarzutów – wydaje się, że wycisnęła z tej historii wszystkie możliwe soki. Ogólnie obsada została dobrana całkiem trafnie i, poza wybijającą się Zoe, wszyscy trzymają równy, acz przeciętny, poziom.
Natomiast wracając do zaników pamięci Megatona – początkowe sceny w Kolumbii są technicznym majstersztykiem. Zastosowano tu podobny dynamiczny montaż jak w przypadku trailera, warto zwrócić też uwagę na pracę kamery i dopieszczone zdjęcia. Widać, że Megaton czerpie garściami ze swojego doświadczenia z „Transporterem 3” i pod względem efektowności to nie najgorszy wzór. Natomiast wraz z kończeniem się pomysłów na scenariusz, najwidoczniej reżyser także uciął sobie drzemkę, znudzony przebiegiem historii, bo gdzieś zatraca tę dynamikę z początkowych ujęć. Nadal jest to niezłe show, ale gdyby zachował techniczną jakość początku, to byłby to duży plus tego filmu.
Podsumowując: największym zawodem „Colombiany” jest scenariusz. Od takich tuz jak Besson i Kamen można i trzeba oczekiwać czegoś więcej, niż tylko patchworku z „cliches”. Panowie rozsiedli się na swoich wytartych kanapach i puścili sobie ulubione kawałki z klasyków filmów akcji, zapraszając widza do wspólnego oglądania. „Colombiana” na domowym ekranie – znośna rozrywka. W kinie też można, ale po co?
Colombiana, reż. Oliver Megaton, prod. USA, czas trwania 107 min, dystr. Monolith Films, premiera 2 września 2011
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki uprzejmości: