"Rok 1612" razi infantylizmem i głupotą
2008-09-26 13:27:31Dzieje Rosji i Polski od dawna są ze sobą bardzo mocno związane. Jednym z najbardziej dramatycznych okresów naszej wspólnej historii były czasy tzw. Wielkie Smuty w Rosji. Po wielu latach wojennej zawieruchy Rosjanie wygnali wojska polskie ze swojego terytorium w roku 1612. Duma Bojarska wybrała Michaiła Romanowa na cara. Dynastia przetrwała do końca monarchii samodzierżawia z początków XX wieku. Ostatnim okresem Wielkiej Smuty inspirowany jest film Władimira Chotinienki „Rok 1612".
Obraz stworzony na zamówienie Kremla dla uczczenia nowoutworzonego Święta Jedności Narodowej to nieudana produkcja. Jeśli Nikita Michałkow, producent filmu miała nadzieję, że stanie się on pomnikiem upamiętniającym dawną potęgę państwa rosyjskiego to grubo się przeliczył. „Rok 1612" to mdłe, rozlazłe, wizualnie niezbyt imponujące, a momentami idiotyczne widowisko. Michał Żebrowski próbował w nim powtórzyć sukces jaki przyniosła mu rola w „Ogniem i mieczem". Niestety ani temu filmowi nic do jakości dzieła Jerzego Hoffmana, ani Żebrowskiemu do dawno zapomnianej charyzmy.
Głównym bohaterem filmu jest chłop Andriej (przyzwoity Piotr Kisłow). W młodości poznał i zakochał się w księżniczce Ksenii Gudonownej (piękna Wioletta Dawidowska). W tym czasie do Rosji przybyła armia hetmana Kibowskiego (Michał Żebrowski). Polski hetman marzący o koronie carskiej postanawia zrealizować plan zdobycia tronu moskiewskiego poprzez małżeństwo z księżniczką. Morduje więc wszystkich członków królewskiej rodziny i porywa Ksenię. Andriej nieświadom niebezpieczeństw rusza na ratunek ukochanej.
Nikita Michałkow znany jest nie tylko ze swych niesamowitych osiągnięć artystycznych. W Rosji wiele mówi się o jego bliskich kontaktach z Kremlem. Władze rosyjskie podobno wydały na ten film duże pieniądze. Niestety nie widać ich zupełnie w efekcie finalnym. Film Władimira Chotinienki rozczarowuje niemal pod każdym względem. Scenariusz jest bogaty w wiele naprawdę kuriozalnych motywów. Na początek opowieści poznajemy hiszpańskiego bogatego najemnika, który nie wiedzieć czemu pojawił się na terenie Wielkiego Księstwa Moskiewskiego.
Postać świetnie zagrana przez hiszpańskiego aktora Ramona Langę odegra niebagatelną rolę w historii Andrieja. Stanie się bowiem jego nauczycielem fechtunku i innych umiejętności związanych z działaniami wojennymi. Dzięki jego naukom główny bohater w decydującym momencie będzie wiedział jak zbudować armatę. Już sam pomysł, czegoś takie brzmi zabawnie. Zabrzmi tak jeszcze mocniej, gdy się dowiemy, że Hiszpan jest nauczycielem z zaświatów (!). Rozgrywająca się we śnie Andrieja scena nauki walki bronią biała jest z jednej strony niezwykle komiczna z punktu widzenia fabuły, z drugiej stanowi jedną z najsolidniej zrealizowanych sekwencji w filmie.
Podobnie rzecz się ma z kilkoma znakomicie zrealizowanymi, acz niestety fatalnie umiejscowionymi retrospekcjami. Szkoda, że reżyserowi zabrakło inwencji, żeby je w ciekawy sposób wprowadzić do fabuły. Do innych bardziej zabawnych pomysłów scenariusza należą co jakiś czas pojawiający się w lasach rosyjskich jednorożec, jakoby symbol carskiej władzy, oraz wszechwiedzący, stylizowany na ascetę Szymona Słupnika, mędrzec-jasnowidz rozdający swoim gościom małe krzyżyki.
Obok tych niezmiernie infantylnych ozdobników rozgrywa się prosta jak drut historia trójki bohaterów. Dwóch mężczyzn walczy o piękną kobietę. Jeden z nich to zły polski hetman, drugi to szlachetny, niezwykle odważny rosyjski chłop. I tak przez niezmiernie ciągnące się dwie i pół godziny. Wybaczyłbym takie rozwleczenie fabuły, gdyby było na co czekać w końcówce.
Niestety kulminacyjna scena ataku wojska polskiego, komenderowanego z zupełnie dla mnie niezrozumiałych przyczyn po rosyjsku, nie wypada okazale. Niemal 20-minutowa sekwencja razi monotonią i słabym tempem. Obejrzymy wybuchy i szarże, ale nie są one szczególnie imponujące. Kolejne fazy natarcia rozdzielono kuriozalnymi dialogami między polskimi wojskowymi. Liczba przekleństw i nie pasujących do epoki kwestii jest porażająca.
Gdyby zamknąć oczy można byłoby pomyśleć, że rozmawiają ze sobą nie rycerze polskiej armii wieku XVII, a blokersi z sąsiedniego podwórka. Ciekawe, że najważniejszej bitwa 1612 roku o Moskwę nie jest właściwie wcale zaprezentowana. Widocznie całe środki poszły na prezentację tej pomniejszej, która nie miała prawdopodobnie wielkiego wpływu na losy wojny.
Z punktu widzenia historycznego film należy nazwać raczej impresją. Hetman ma być jakoby karykaturą słynnego Jana Karola Chodkiewicza. Wnioskuję, więc że Andriej to filmowe uosobienie Kużmy Minina, rosyjskiego bohatera tej wojny. Jedną z niewielu autentycznych postaci obrazu jest Dymitr Pożarski, w znakomitej interpretacji Michaiła Porechenkova. Strony konfliktu są potraktowane wyjątkowo tendencyjnie. Rosjanie to biedni, niezmiernie odważni ludzie, którzy walczą jedynie o utraconą wolność. Polacy to z kolei nieomal wysłannicy szatana na ziemi. Hetman Kibowski to uosobienie zła, człowiek do przesady okrutny i niezwykle niebezpieczny, gdy przeszkadza się w realizacji jego planów.
Aktorsko „Rok 1612" też nie powala na kolana. Jak zaznaczyłem na wstępie zawiodłem się na występie Michała Żebrowskiego. Jeden z najbardziej utalentowanych polskich aktorów nie poradził sobie z uratowaniem tej niezmiernie schematycznej, fatalnie napisanej postaci. Zamiast nadać jej nieco tajemniczości, wpadł w taką manierę, że głupkowaty uśmieszek z twarzy zdjął mu dopiero Andriejka w ostatniej scenie. Kreujący postać chłopa Piotr Kisłow w o wiele bardziej przyjemnej roli radzi sobie dużo lepiej. W jego występie jest przynajmniej troszeczkę prawdziwości. Nieźle pokazuje determinację i odwagę swojego bohatera. Wioletta Dawidowska wygląda pięknie, gra słabo i tyle słów komentarza na temat jej występu powinno wystarczyć. Jedynie kilka postaci drugoplanowych jest stworzony przyzwoicie.
„Rok 1612" to artystyczna i rozrywkowa porażka wielu utalentowanych twórców, którzy się w ten projekt zaangażowali. Infantylizmem i głupotą tego „dzieła" można byłoby pewnie obdzielić kilka lub kilkanaście produkcji z Hollywood, uosabiającego jakoby filmowy kicz i przeciętność. Szkoda szczególnie Michała Żebrowskiego, który po raz kolejny próbuje zagrać tę samą rolę. Niestety z coraz gorszym skutkiem. Zdecydowanie NIE!
Maciej Stasierski
(maciej.stasierski@dlastudenta.pl)