"Fantastyczna czwórka" nie ratuje filmu [RECENZJA]
2015-08-15 14:33:16Kiedy dowiedziałem się, że Marvel planuje wskrzesić "Fantastyczną czwórkę", od razu pomyślałem, że to kiepski pomysł. Dwa pierwsze filmy były słabe, a powodem tego była nie tylko mało emocjonująca historia, drewniane aktorstwo czy przeciętne efekty specjalne. Najgorsze było to, że ci wszyscy fantastyczni bohaterowie okazali się po prostu nudni...
Cóż zatem mogłoby się zmienić w nowej wersji tej samej historii? Co mogłoby się stać, abyśmy nagle pokochali przygody czwórki naukowców, obdarowanych super umiejętnościami? Ktoś powie, że wiele, bo i wiele się zmieniło. Nowa obsada, nowy reżyser, nowa jakość i plany na rozwój uniwersum. Tymczasem nie zmieniło się nic, a nowa "Fantastyczna czwórka" po raz kolejny jest do niczego.
Reboot przedstawia nam losy czwórki (a w zasadzie piątki) naukowców, których łączy najpierw los, a później chęć zapisania się na kartach podręczników do historii. Kreowany na głównego bohatera Reed, już jako dzieciak zbudował urządzenie do teleportacji międzywymiarowej. Tak poznał Bena, który najpierw przez 7 lat pomagał mu w eksperymentowaniu, a potem uznał, że nie nadaje się do prac nad pełnowymiarowym urządzeniem z dzieciństwa.
Potem Reed poznał Sue i jej ojca, a następnie Viktora. Ten w filmie najpierw kreowany jest jako trudny, czarny charakter, by później pomagać w pracach jako dobry przyjaciel, a wątek jego nieudolnej rywalizacji z Reedem o względy Sue jest żenujący. Jest też genialny konstruktor (przynajmniej tak się o nim mówi, bo w filmie umie tylko spawać) Johnny, który pomaga wszystkim za karę. To wszystko momentami nawet nieźle się ogląda, ale przecież nie przyszliśmy do kina na historię przyjaźni kilkorga nastolatków, lecz akcję z udziałem superbohaterów.
Zanim zdarzy się wypadek, którego skutkiem będzie powstanie tytułowej czwórki, mija dobre 2/3 filmu! A do tego scena owej przemiany napisana jest tak źle jak cała reszta scenariusza. Trudno to pojąć, skoro "Fantastyczna czwórka" to zupełnie kameralne kino, z miejscem akcji okrojonym do kilku lokacji. Głupot i mielizn fabularnych nie da się zawsze uzasadnić komiksową konwencją, lecz nie będę się czepiać poszczególnych scen, skoro całość ma zupełnie zachwiany balans pomiędzy rozmowami i "zapychaczami" a akcją. Tej jest jak na lekarstwo.
Gdy w końcu coś się zaczyna dziać i odpuszczamy sobie analizowanie absurdów fabuły, emocjonując się pojedynkiem czwórki z (nie wiem na jakiej podstawie, nagle złym) Viktorem von Doom, w ciągu kilku minut akcja kończy się, a chwilę później także cały film. W czasie seansu pomyślałem: Dobra, całe wprowadzenie i dłużyzny już za mną. Teraz czas na super rozwałkę. I ta myśl trwała tylko chwilę krócej niż scena pierwszej i jednocześnie ostatniej walki w filmie. Już koniec? Myślałem, że jestem w połowie.
"Fantastyczna czwórka" ma na świecie ponoć aż 90% krytycznych recenzji. Nawet sam reżyser (Josh Trank, który nie zrobił wcześniej niczego godnego uwagi) twierdzi, że jego film został zniszczony na montażu i się do niego nie przyznaje. W jego ślady powinni iść aktorzy (m.in. Miles Teller, Kate Mara, Michael B Jordan czy Jamie Bell), uzasadniając swoje fatalne aktorstwo złośliwością montażystów i operatorów, którzy niekorzystnie ich nakręcili i wybrali nie te duble co trzeba. Oby z całego tego zamieszania wynikła choć jedna słuszna decyzja - kasacja planowanej na 2017 rok kontynuacji.
Fantastyczna czwórka, też. Josh Trank, prod. USA, czas trwania 106 min, dystr. Imperial – Cinepix, polska premiera 14 sierpnia 2015
Michał Derkacz