Nowe oblicze Greya - recenzja
2018-02-12 08:54:23Niektóre związki najciekawsze są tuż przed końcem. Jak będzie w przypadku Christiana i Anastazji? Nie wiemy, ale finałowa odsłona adaptacji bestsellerowej trylogii książek E.L. James, pt. „Nowe oblicze Greya” jest zdecydowanie lepsza niż „50 twarzy Greya” i „Ciemniejsza strona Greya”. Dla miłośników tej romantyczno-perwersyjnej historii to po prostu pozycja obowiązkowa. A co z resztą widowni? Przeczytaj recenzję!
Miłość wszystko przezwycięży. To najprostszy wniosek po seansie „Nowego oblicza Greya”. Choć sam tytuł filmu obiecuje nam przemianę głównego bohatera, to jednak ponownie jest on prezentowany jako wyjątkowo niedojrzały i samolubny typ. Jednak wielkie uczucie i gorąca namiętność do świeżo poślubionej pani Grey, sprawiają, że Christian powoli się zmienia.
A ona? Ona stara się odnaleźć w roli żony, bo w roli kochanki odnajduje się już znakomicie. Teraz jako życiowa partnerka superbogatego właściciela korporacji, stara się żyć w miarę normalnie, w czym trochę przeszkadza jej rozgłos, wszechobecni ochroniarze i… wakacje, na które co chwile porywa ją (ewidentnie średnio zapracowany) partner.
Z czasem oboje będą musieli też stawić czoła największej przeszkodzie, jaka stanęła na ich drodze – wrednemu, odrzuconemu i skompromitowanemu Jack’owi. To facet, którego poznaliśmy w „dwójce”, kiedy to poprzysiągł zemstę. Teraz dowiadujemy się, jakie są jego plany oraz motywacje. Na szczęście jest to coś znacznie poważniejszego niż tylko naruszone ego samca alfa.
Film przeplata zatem trzy główne wątki – życie erotyczne młodej pary, nowe problemy w związku oraz ostateczne rozprawienie się z groźnym natrętem. Trzeba przyznać, że wszystkie te sprawy wymieszano i wyważono w idealnych proporcjach. Scen seksu jest tu chyba najwięcej w całej trylogii, a rozebrana Dakota Johnson paraduje dumnie w co trzeciej scenie. Co ważne, także aktorsko ma nam ona wiele do zaoferowania i widać, że rola Anastazji daje jej spore pole do popisu. Nadal drętwy jest natomiast Jamie Dornan, ale zdaje się, że tego wymaga charakter granej przez niego postaci.
„Nowe oblicze Greya” to także cała masa doskonałej muzyki! Podobnie jak w pierwszej części serii, tak i tu można posłuchać wielu bardzo przyjemnych i wpadających w ucho piosenek, a wszystkie utwory zgrabnie wpasowano w obraz. Zdecydowanie warto przesłuchać sobie całości soundtracku z tej produkcji.
Cieszy też ogromna ilość humoru sytuacyjnego, który był w „jedynce” a potem przepadł gdzieś w natłoku dramatycznych wydarzeń z części drugiej. Teraz po prostu widać na kilometr, że twórcy doskonale bawili się przy realizacji niektórych scen. Widać to w grze aktorskiej, reżyserii, a nawet w montażu. Dobrze, że ekipa realizacyjna ma dystans do dzieła, nad którym pracuje.
„Nowe oblicze Greya” to w sumie taki sam film jak poprzednie odsłony serii, tylko lepszy. Jest tu wszystko, czego fani serii mogą wymagać, a nawet więcej. Zakończenie tej historii jest satysfakcjonujące, a wszystko co do niego prowadzi jest zaprezentowane co najmniej poprawnie. To oczywiście film, kierowany do ściśle określonej, konkretnej widowni, ale ta powinna bawić się znakomicie.
Michał Derkacz
Nowe oblicze Greya, reż. James Foley, prod. USA, czas trwania 101 min, dystr. United International Pictures
fot. materiały prasowe