Kot jest nagi (Kot w butach 3D - recenzja)
2012-01-11 11:25:38Spin-off Shreka może i potrafi zrobić wielkie, proszące oczy, ale nie przekonuje jak swój zielony mistrz.
Fabuła „Kota w butach” kręci się – cóż za niespodzianka! – wokół Kota, ściganego za kradzież złota, a tak naprawdę wrobionego w nią przez swojego byłego przyjaciela z sierocińca, Humpty Dumpty’ego. W pogoni za magicznymi ziarnami fasoli, która po wyrośnięciu z ziemi ma prowadzić aż do położonego wysoko w chmurach zamku olbrzyma z gęsią znoszącą złote jaja, Kot trafia najpierw na uwodzicielską kotkę Kitty, a za jej pośrednictwem do Humpty’ego, który namawia go do ponownej współpracy. Jak to się skończy, czy przyjaźń i miłość zatriumfują nad chciwością złota – w baśniach ostatnim zdaniem musi być „i żyli długo i szczęśliwie”. Czyżby?
Chyba największym problemem „Kota w butach” jest trudność z zakwalifikowaniem go do jakiegokolwiek gatunku filmowego, abstrahując teraz od jego animowanej formy, jak zwykle przez Dreamworks wygłaskanej i z lśniącym futerkiem. Nie jest to komedia, bo jeśliby zebrać do kłębka długość śmiechu na sali w trakcie półtoragodzinnego seansu, prawdopodobnie starczyłoby może na jeden palec od rękawiczki. Nie jest to też thriller, horror czy film sensacyjny. Myślę, że najbliższe prawdzie byłoby określenie „obyczajowo-baśniowy film animowany z elementami musicalowymi i dramatycznymi”, bowiem są tu zarówno profesjonalne scenki taneczne i muzyczne, jak i „tęgie” zastanawianie się nad przyjaźnią i relacjami damsko-męskimi.
Taki rozrzut gatunkowy to często zaleta, bo wtedy z filmem może identyfikować się większe grono widzów i ogólnie rzecz ujmując, może on nieść ze sobą jakiś bogatszy intelektualnie przekaz. Tymczasem „Kot w butach” jest równie bogaty, co jego tytuł – stać go tylko na wypłowiałe obuwie. Skąd taki stan rzeczy? Według mnie, fundamentalnym błędem był dobór głównego bohatera. W towarzystwie Shreka, Fiony i Osła, zawadiacki Kot w butach był postacią inną, zabawną i zdecydowanie wzbogacającą ubaw widza. Bez tamtych filarów, zamiast rasowego kocura dostaliśmy wygłodzonego dachowca. To tak, jakby wziąć Rachel z „Przyjaciół” i nakręcić serial wokół niej, oczekując podobnego poziomu. Dlatego „Kot w butach” jest dla mnie niestety dużym zawodem.
Na pewno na plus filmowi trzeba zapisać oprawę audiowizualną, w tym bardzo ładny trzeci wymiar i schludny dubbing. Do tego jednak Fabryka Snów zdążyła nas już przyzwyczaić. Zaletą „Kota w butach” jest także próba połączenia wielu elementów baśniowych i wplecenia ich do historii kociego casanovy w obuwiu oraz naprawdę dobre sceny tańca z profesjonalną choreografią. Na drugiej jednak szali trzeba położyć minus w postaci żartów w takiej ilości, co kot napłakał oraz brak jednoznacznego pomysłu, czym tak naprawdę ten film miał być, jaką rolę miał spełnić. A ostateczny argument wsunęła mi na klawiaturę siedząca obok w kinie moja bratanica, która w połowie seansu zapytała mnie „wujku, ile jeszcze będzie trwał ten film?”, słysząc uprzednio i także później jej śmiech jakieś tyle razy, co pazurków w jednej łapie. Próba ślizgu na famie Shreka tym razem się nie powiodła. Ale to oczywiście tylko moje zdanie.
Kot w butach, reż. Chris Miller, prod. USA, czas trwania 90 min, dystr. UIP, premiera 5 stycznia 2012
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki uprzejmości: