Recenzje - Kino

Koszmar z ulicy Remake

2010-08-31 10:09:14

Jak to kiedyś ktoś napisał, współczesne kino to sztuka recyklingu. W przypadku najnowszego „Koszmaru z ulicy Wiązów”, wzięto doskonale wymodelowany brylant i przerobiono go na efekciarski, szarawy papier toaletowy.


One, two, Freddy's coming for you...


Młoda Nancy Thompson (Rooney Mara), mieszkająca w domu o numerze 1428, miewa ostatnio przerażające koszmary. Ich bohaterem jest mężczyzna w kapeluszu i swetrze w zielono-czerwone paski. Na jego twarzy widać okropne poparzenia, a zwiastunem jego nadejścia jest pisk, jaki wydaje metal w kontakcie z ostrym przedmiotem. Tym mężczyzną jest Freddy Krueger (Jackie Earle Haley), niegdyś woźny w lokalnym przedszkolu, który zginął w tajemniczym pożarze wiele lat wcześniej. Ten sam człowiek nawiedza także sny przyjaciół Nancy, sprawiając, że panicznie boją się oni zasnąć. I słusznie, bowiem każda rana zadana przez Freddy'ego we śnie, pojawia się również w rzeczywistości, o czym nastolatki przekonują się wraz ze śmiercią jednego z nich, krwawo rozerwanego na strzępy przez szpony sennego mordercy. Nancy razem z Quentinem (Kyle Gallner, wyglądem przypominający Pattinsona w wersji dla niewymagających krajów Czwartego Świata) postanawia dowiedzieć się, jak zginął Freddy Krueger, dlaczego mści się na dzieciach i jak go powstrzymać. Parka musi jednak uważać, aby nie zasnąć...

Three, four, better lock your door...

Ostrzegam, że niniejszą recenzję piszę z pozycji fana pierwowzoru z 1984 roku, opus magnum Wesa Cravena. Pomimo z dzisiejszego punktu widzenia śmiesznych fryzur, pstrokatych ubrań i raczkujących efektów specjalnych, uważam, że oryginalny „Koszmar z ulicy Wiązów” był i nadal jest horrorem świetnym i dopracowanym. Dlatego dość sceptycznie podszedłem do informacji o tym, że ktoś chce ulepszać coś już bardzo dobrego. Dla mnie ten film był skazany na umiarkowaną porażkę i to właśnie nastąpiło.

Na czym polegała siła horroru z 1984 roku, który – według mnie – dalej potrafi nieźle przestraszyć? Nie chodziło w nim głównie o efekty specjalne, jump-scenki czy przerażającą muzykę, skokowo dobiegającą z głośników. Potęgą oryginalnego „Koszmaru” był jego scenariusz. Porównajmy go do innych, standardowych filmów grozy. Grupa dzieciaków ląduje sama w obozowisku przy jeziorze albo wchodzi do samotnie stojącego domu, który już swoją aparycją wydaje się mówić „wejście oznacza krwawą śmierć”. Umówmy się, że bardzo mały odsetek ludzi na całym świecie zdecydowałoby się na taką eskapadę – reszta, w tym ja, spędzałaby w spokoju wakacje, stroniąc, szczególnie nocą, od miejsc, które wzbudzają jakikolwiek niepokój. Ile razy oglądając jakiś horror, starałeś się powiedzieć do osoby na ekranie: „nie leź tam, po co ci to, ale kretyn”? Tak samo mało prawdopodobne wydają się być ataki ludzi w maskach czy z hakami zamiast dłoni. Oczywiście, na świecie zdarzają się szaleńcy, którzy znajdują upodobanie w takim krwawym spędzaniu wolnego czasu, ale 99% ludzi taka sytuacja nigdy się nie przydarzy.

Tymczasem Wes Craven uczynił areną swojego filmu sen. Stan, w którym teoretycznie nic złego, poza koszmarami, nie może się człowiekowi przytrafić – w końcu i tak się z niego obudzi i po strachu, chyba że lunatykuje, a w domu na każdej półce ma ostre przedmioty. Amerykański reżyser i scenarzysta dokonał swoistej generalizacji, na potencjalną ofiarę Freddy'ego wskazując każdego z nas. W końcu przecież każdy człowiek na naszym, coraz mniej zielonym globie, musi spać, a co więcej, większość ludzi bardzo to lubi. Craven przywłaszczył sobie nasz spokojny sen, bezczelnie go mącąc i sprawiając, że po seansie „Koszmaru z ulicy Wiązów” wielu miało problemy z zaśnięciem. Dodatkowo przerażająca było podejście rodziców dzieci, których wizytował Freddy – nie wierzyli oni w abstrakcyjne opowieści swoich latorośli, co tylko wzmagało paranoję filmu i dodawało mu kolejnej warstwy interpretacyjnej.

Five, six, grab your crucifix...


W najnowszej wersji klasyku wiele się pozmieniało i to niestety na gorsze. Bezpowrotnie zaginął ten niezwykły klimat, który został zbudowany 26 lat temu, a w jego miejsce pojawiło się multum jump-scenek, chwilowo wywołujących pląsy na fotelu, ale nie pozostawiających po sobie żadnego śladu po seansie w psychice widza. Zwiększyła się też liczba efektów specjalnych, co jest z jednej strony oznaką rozwoju kina, z drugiej jednak niemalże znakiem towarowym producenta Michaela Bay'a, który wydaje się żyć według hasła „Efekty, głupcze”. Wyraźnie widać, że nowy „Koszmar” został zrealizowany pod jego auspicjami, więc może i jest trochę widowiskowo, ale akurat w tym przypadku ten element zdecydowanie nie powinien dominować.

Wyreżyserowany przez Samuela Bayera film jest pierwszym w historii obrazem o Freddy'm Kruegerze, w którym udziału nie wziął legendarny odtwórca sennego mordercy, Robert Englund. Czy to z powodu jego wieku (63 lata), czy z widzimisizmu twórców remake'u – nie wnikam. Jego nieobecność na ekranie jest jednak bardzo widoczna – przecież jest to człowiek, który przez ostatnie 25 lat żył postacią o ostrych paznokciach, przesiąknął nią i stworzył jego wyobrażenie. Zastępujący go Jackie Earle Haley wykonuje swoją rolę solidnie, ale bez polotu Englunda. Planowane są remake'i kolejnych części „Koszmaru”, więc może koło roku 2025 Haley przynajmniej zbliży się do mistrzostwa swojego wielkiego poprzednika.

Seven, eight, gonna stay up late...

Wreszcie ostatnią rzeczą, która się zmieniła, to scenariusz. Dodano do niego kompleksowe wytłumaczenie, czym powodował się Freddy Krueger, dlaczego został spalony żywcem i czemu teraz mści się na dzieciach ze swojego dawnego przedszkola. W pierwowzorze akurat ta kwestia pozostała niedopowiedziana, za co chwała Cravenowi. Scenarzyści Eric Heisserer i Wesley Strick niestety nie wzięli przykładu ze swojego starszego kolegi i nie pozostawili widzowi żadnego miejsca na interpretację, prowadząc go za rączkę przez mało ruchliwą ulicę. Cieszę się, że niektóre sceny zostały bezpośrednio zaczerpnięte z oryginału – np. scena w wannie czy śmierci chłopaka Nancy, notabene którą to rolą w 1984 roku Johnny Depp zadebiutował na srebrnym ekranie. Wywołało to na mojej twarzy delikatny uśmiech, tak samo jak użycie w remake'u motywu muzycznego, znanego z pierwowzoru. To był jednak niestety niemal jedyny pozytywny akcent podczas seansu „Koszmaru z ulicy Wiązów” made in 2010.

Nine, ten, never sleep again...

Wyobraź sobie idealnie wyprofilowaną, pięknie ozdobioną, porcelanową wazę z dynastii Ming. Widzisz ten obraz? Słyszysz, jak brzmi stukanie palcami o jej bok, czujesz pod palcami jej doskonałość? A teraz wyobraź sobie mało wykwalifikowanego rzemieślnika, któremu nie spodobał się jej kształt i siłą mięśni próbuje zrobić z niej wygodny kubek z uszkiem. Że nie jest to możliwe – załóżmy, że ów rzemieślnik nie doczytał tego w swoim kilkunastostronicowym podręczniku. Podczas kolejnych prób waza pęka, a przerażony człowiek niezdarnie skleja ją Kropelką, przy okazji sklejając sobie kilka palców. Właśnie taki jest nowy „Koszmar z ulicy Wiązów” - niechlujnie posklejaną, idealną wazą, która momentalnie straciła swoją ogromną wartość. Jeśli nie widziałeś oryginału „Koszmaru” - możesz pójść do kina na remake z nastawieniem na średni film rozrywkowy. Ale ja polecam ci zapoznanie się z pierwowzorem – dopiero wtedy odkryjesz prawdziwą moc geniuszu Cravena, a Freddy nieraz uprzyjemni ci marzenia senne.

Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)

Recenzja powstała dzięki:



Słowa kluczowe: koszmar z ulicy wiązów, nightmare on elm street, kruger, remake, cinema city, recenzja, 2010, kino
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Andrew Scott, Ripley
Ripley - recenzja serialu

Serial Netflix to nowa ekranizacja książki "Utalentowany pan Ripley".

Kolor purpury
Kolor purpury (2024) - recenzja DVD

Czy warto zobaczyć remake musicalu Stevena Spielberga?

Civil War
Civil War - recenzja

Dlaczego jest to jeden najlepszych filmów 2024 roku?

Polecamy
Historia małÅźeńska
Historia małżeńska - recenzja

Wzruszający komediodramat o rozpadzie małżeństwa. Adam Driver i Scarlett Johansson idą po Oscary?

Bielmo, film Netflix
Bielmo - recenzja

Christian Bale jako zmęczony życiem detektyw na tropie mordercy w szkole wojskowej. Czy to dobry film?

Polecamy
Premiery filmowe
Zapowiedzi filmowe
O nich się mówi
Ostatnio dodane
Kolor purpury
Kolor purpury (2024) - recenzja DVD

Czy warto zobaczyć remake musicalu Stevena Spielberga?

Andrew Scott, Ripley
Ripley - recenzja serialu

Serial Netflix to nowa ekranizacja książki "Utalentowany pan Ripley".

Popularne
25 najlepszych filmów wszech czasów
25 najlepszych filmów wszech czasów

Magazyn "Empire" wybrał najlepsze filmy wszech czasów. Zapraszamy do obejrzenia ścisłej czołówki rankingu!

Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi
Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi

Dym w płucach często łączy się z oglądaniem filmów. Prezentujemy 20 idealnych filmów na wieczór z zielskiem.

12 najlepszych filmów psychologicznych
12 najlepszych filmów psychologicznych

Przedstawiamy najlepsze filmy psychologiczne, które każdego oglądającego zmuszą do refleksji!