Recenzje - Kino

Kopciuszek w Nowym Jorku

2010-09-13 11:23:49

Zwykły nastolatek okazuje się być potężnym czarodziejem, który musi stanąć do walki ze złem wcielonym. Nie, to nie Harry Potter. To „Uczeń czarnoksiężnika”.


Rok 740 n.e., Brytania. Najpotężniejszy czarodziej wszech czasów, Merlin, przekazuje swoje sekrety trzem swoim uczniom: Veronice (Monica Bellucci), Balthazarowi (Nicolas Cage) i Horvathowi (Alfred Molina), wyposażając ich tym samym w ogromną moc. Odwieczna antagonistka Merlina, Morgana Le Fay, przeciąga na swoją stronę mającego ciągotki do zła Horvatha i z nim u boku staje się jeszcze groźniejsza. Podczas walki, Veronica używa zaklęcia, za pomocą którego wciąga Morganę do swojego ciała, tworząc z niego magiczne więzienie, a następnie zostaje zamknięta przez podkochującego się w niej Balthazara w nierozerwalnej od wewnątrz pułapce w formie filigranowej matrioszki. Przez kolejnych ponad tysiąc lat Balthazar walczy z poplecznikami i wyznawcami czarownicy, a matrioszce przybywają kolejne warstwy. W ostatniej z nich ląduje zdradziecki Horvath, a Balthazar w całości skupia się na poszukiwaniu tzw. „prime merlinian”, następcy i potomka Merlina, posiadającego zbliżoną do jego moc magiczną.

Tymczasem w całkowicie pozbawionym zjawisk paranormalnych świecie młody Dave Stutler właśnie wyjeżdża na wycieczkę do Nowego Jorku ze swoją klasą i przeżywa pierwsze miłosne uniesienia, których obiektem jest śliczniutka Becky. Pech sprawia, że Dave odłącza się od grupy i trafia do niesamowitego sklepu, pełnego staroci i sprzętów o niewytłumaczalnym przeznaczeniu, którego właścicielem okazuje się Balthazar. Chwilę później mały, metalowy smok owija się na palcu Dave'a, co oznaczać może tylko jedno: następca Merlina został odnaleziony. Niezdarny dzieciak powoduje jednak otwarcie matrioszki, a na światło dzienne po stuleciach uwięzienia wychodzi Horvath. Dziesięć lat później Balthazar odnajduje dorosłego już, ale nadal gapowatego Dave'a (Jay Baruchel), który starał się zapomnieć o magicznym incydencie i bierze go pod swoje skrzydła, starając się przygotować go na starcie z Horvathem, zbierającym armię na powrót Morgany. Czy mu się to powiedzie? Czy Dave stanie na wysokości zadania i spełni to, co jest mu przeznaczone?

Odpowiedź na to pytanie wydaje się być oczywista – szczególnie, że scenariusz do „Ucznia czarnoksiężnika” zainspirowany został bajką Disney'a z 1940 roku o znamiennym tytule „Fantazja”. Poza tym zarówno mój idol, Jerry Bruckheimer, jak i reżyser-współposzukiwacz Skarbu Narodów Jon Turteltaub, przyzwyczaili widzów do happy-endów w produkcjach, do których przyłożyli swoje filmowe paluszki.

„Uczeń czarnoksiężnika” jest w zasadzie współczesną, magiczną wersją Kopciuszka. Oto bowiem Dave, typowy kujon, zafascynowany zjawiskami fizycznymi, okazuje się być materiałem na najpotężniejszego czarodzieja od czasów Merlina. Oczywiście nie od razu w to wierzy, ale z czasem, poznając coraz to kolejne zaklęcia, jego pewność siebie rośnie, aż osiąga poziom królewny o obu pantofelkach. Co więcej, Dave próbuje zdobyć piękną blondynkę, u której na pierwszy rzut oka ma takie szanse, jak Pan Modliszka na przeżycie po stosunku z Panią Modliszką. W ostateczności, w czarodziejskiej otoczce, Królewna i Książę przekonują się do siebie i, jak to się utarło w kanonie bajkowym, żyją długo i szczęśliwie.

Taki opis filmu może zniechęcać – oto bowiem dostajemy kolejną produkcję, naszpikowaną efektami specjalnymi i łzawymi scenkami zaczątków uczucia, o schematycznej i przewidywalnej fabule. Nic bardziej mylnego! Dlaczego?

Po pierwsze, film broni się doborem aktorów. Casting na każdą z postaci wydaje się być znakomity. Jay Baruchel jako Dave wygląda ciamajdowato, do tego odgrywa swoją rolę niemal bezbłędnie. Molina i Bellucci to nazwiska, których nie trzeba przesadnie zachwalać. I wreszcie mój ulubieniec, Nicolas Cage. Ten człowiek zjadł już wszystkie swoje zęby na takich przygodowych produkcjach i choć często przejawia się w nich jako drętwy niczym dąb Bartek i sztuczny jak policzki Nicole Kidman, tym razem porządnie wczuł się w swoją rolę i muszę przyznać, że zrobił to bardzo dobrze. Chwała mu za to.
                                                                                                                                                                                                   
Po drugie, wspomniane już efekty specjalne. Są one niemal znakiem towarowym Bruckheimera, który najwidoczniej oczekuje widowiskowości od filmów, które finansuje. Szczerze mówiąc, właśnie za to go uwielbiam. Może nie jest to wyjątkowo ambitne stanowisko, ale pod względem rozrywkowym produkcje Jerry'ego Bruckheimera nie mają sobie równych. „Uczeń czarnoksiężnika” to cała plejada efektów specjalnych, które – co zdecydowanie najważniejsze – są zrobione z pomysłem i wyobraźnią. Dave uczący się zaklęć, walczący z chińskim smokiem czy jadący z Balthazarem samochodem, wysłanym w równoległy wymiar i następnie wydostającym się z niego przez lustro – to tylko nieliczne z momentów, w których owe efekty aż chce się oglądać . Niewątpliwie bolączką mainstreamowych filmów z naszych czasów jest przesyt komputerowych wstawek, przez co dominują one nad fabułą, traktowaną co najmniej po macoszemu. W tym przypadku na szczęście ta sytuacja nie wystąpiła, dzięki czemu „Ucznia czarnoksiężnika” ogląda się z wyjątkową przyjemnością.

Wreszcie po trzecie, humor. W przypadku Cage'a obawiałem się, że potraktuje on swoją rolę zbyt serio i będzie odgrywał Hamleta między kolejnymi wybuchami. Jak miło było stwierdzić, że moje obawy są dalekie o rzeczywistości. Mniemam, że duża w tym zasługa scenarzystów, ale także Jay'a Baruchela, przy którym Nicolas Cage po prostu nie mógł być przesadnie poważny. Wystarczy spojrzeć na poczciwą, nieskażoną męstwem twarz tego chłopaka. Dodatkowo swoją rolę odegrały tutaj znów innowacyjne postacie, jak popkulturowy magik, pierdzący piesek (tak, jestem prymitywem) czy chociażby pomysł, aby magicznym więzieniem, którego nie potrafią sforsować od wewnątrz nawet najsilniejsi czarodzieje, była matrioszka. W połączeniu z gagami słownymi, te elementy w wysokim stopniu wpływają na jak najbardziej pozytywny odbiór filmu.

Swoją drogą, „Uczeń czarnoksiężnika” okazuje się nie być wcale taki schematyczny. W innych produkcjach, na miejscu Jay'a Baruchela znalazłby się jakiś przystojny aktor młodego pokolenia – fanki oszalałyby ze szczęścia, gdyby był to np. Zac Efron. Tymczasem Dave jest po prostu przeciętniakiem (choć nie pod względem inteligencji), co wzbudza w widzu tym większą sympatię, szczególnie podczas jego pomyłek i efektów niezdarności. I jeszcze kwestia łzawych scenek – cieszę się, że scenarzyści powściągnęli swoje zapędy i pomimo znakomitego materiału na melodramat (w końcu na ekranie są dwie pary), romantyczne wstawki są jedynie krótkimi dodatkami do magicznej całości, dobrze się w nią wkomponowującymi. Na koniec chciałbym też pogratulować twórcom sięgnięcia do klasyki – miałem kiedyś do czynienia z oryginalnym Goethem i wpadłem na jego utwór pt. „Der Zauberlehrling”, co w wolnym tłumaczeniu brzmi tak, jak tytuł filmu Turteltauba. Otóż jak duże było moje zaskoczenie, gdy podczas seansu, na ekranie zobaczyłem sceny żywcem wyjęte z tego wiersza/ballady w wykonaniu Dave'a. Może jest to trudny do wyłapania smaczek, jednak dla mnie jest on kolejnym z plusów filmu.

Jeszcze tylko krótka refleksja na temat gatunku „filmów magicznych”. Mają one w sobie coś przyciągającego, oczywiście jeśli nie są fatalnie zrobione i nie odpychają tekturowymi efektami specjalnymi. Chyba w głębi duszy każdy z nas chciałby posiadać moc czarowania i ułatwiania sobie w ten sposób życia. Stąd sukcesy (przynajmniej w jakiejś części) np. sagi o Harry'm Potterze. Film Jona Turteltauba bezbłędnie wpisuje się w powyższy kanon.

Cóż więcej można napisać o „Uczniu czarnoksiężnika”? Dla mnie nie był to stracony czas w kinie, co więcej, chętnie jeszcze raz zobaczyłbym te oszałamiające efekty specjalne i pośmiał się z filmowych dowcipów. Po raz kolejny Jerry Bruckheimer potwierdził swoją producencką klasę, Jon Turteltaub swoje zamiłowanie do filmów przygodowych, a główni aktorzy przekonali mnie, że podczas kręcenia obrazów z tego gatunku można się świetnie bawić i nie popadać w niepotrzebny patos. O ile tylko szukasz w kinie dobrej rozrywki i chcesz na chwilę oderwać się od mało magicznej rzeczywistości – osobiście polecam ci ten film.

Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
fot. kadry z filmu

Recenzja powstała dzięki:

Słowa kluczowe: Uczeń czarnoksiężnika, recenzja, film, premiera, Cage, Bellucci, Molina, sorcerer
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Wonka film 2023
Wonka - recenzja wydania Blu-ray

Na płycie są naprawdę słodkie bonusy!

Problem trzech ciał
Problem trzech ciał - recenzja serialu

Czy mamy z tym serialem problem?

Aquaman i Zaginione KrÃłlestwo
Aquaman i Zaginione Królestwo - recenzja wydania Blu-ray

Czy warto zobaczyć ten film? Jakie dodatki są na płycie Blu-ray?

Polecamy
Pierwszy człowiek - Ryan Gosling
Pierwszy człowiek - recenzja

Twórca "La La Land" opowiada o wyprawie na Księżyc. Czy to udana produkcja?

ZabÃłjcze maszyny
Zabójcze maszyny - recenzja

Jak spisali się scenarzyści znani z "Władcy Pierścieni" i "Hobbita"?

Premiery filmowe
Zapowiedzi filmowe
O nich się mówi
Ostatnio dodane
Wonka film 2023
Wonka - recenzja wydania Blu-ray

Na płycie są naprawdę słodkie bonusy!

Problem trzech ciał
Problem trzech ciał - recenzja serialu

Czy mamy z tym serialem problem?