Recenzje - Kino

I kto tu jest Obcy?

2010-02-09 09:18:46

Studio Pixar to dla wielu monopolista i wyrocznia w dziedzinie animacji. Trudno się z tym nie zgodzić, ale „Planeta 51” jest dowodem na to, że warunkiem koniecznym powstania dobrego filmu animowanego nie zawsze jest kalifornijskie pochodzenie.


Wyobraźcie sobie Amerykę cudownych lat pięćdziesiątych XX wieku, dokładnie taką, jaką znamy chociażby z pierwszej części „Powrotu do przyszłości” czy „Miasteczka Pleasantville”. Na ulicach króluje kultowy „ogórek” – Volkswagen T1, w nielicznych umysłach rodzi się ruch hippisowski, który parę lat później, w związku z wietnamską gehenną ogarnie miliony, a Marylin Monroe przechodzi do historii kina z pozoru niewinną sceną ze „Słomianego wdowca”. To także początek okresu fascynacji kosmosem, rozdmuchiwanej coraz bardziej dzięki zimnowojennemu wyścigowi o podbój wszechświata, który to wyścig był bezpośrednią przyczyną powstania NASA. Plany podróży pozaziemskich i eksploracji przestrzeni kosmicznej pobudzają wyobraźnię szczególnie młodych, którzy zastanawiają się nad istnieniem pozaziemskich cywilizacji, z góry zakładając, że są one wrogo nastawione i przybędą niedługo w celu zjedzenia na śniadanie mózgów w zupie mlecznej, a na kolację delektować się będą wątrobami. Powstają na ten temat filmy i komiksy, staje się on nieodłączną częścią coraz bardziej masowej kultury.

Pewnego spokojnego i słonecznego dnia, gdy mieszkańcy domków, podobnych do tych z amerykańskich przedmieść, relaksują się przy grillu, odreagowując stres tygodnia, dzieje się rzecz niespodziewana. Oto niebo pokrywają nagle czarne jak smoła chmury, zaczyna padać gęsty deszcz, a tuż potem nimbostratusy rozrywane są przez lądujący w środku czyjegoś ogródka statek kosmiczny, z którego na światło dzienne wychodzi przerażający kosmita. Brzmi jak kolejna bajka o inwazji obcych na Ziemię, prawda?

Celowo nie użyłem jeszcze słowa „ludzie”. Opisywany bowiem przeze mnie świat zamieszkany jest przez zielone stworzenia o ludzkiej posturze, a kosmitą w białym skafandrze jest człowiek – astronauta z emblematem NASA na ramieniu i amerykańską flagą w dłoni. Volkswageny na ulicach unoszą się delikatnie nad ziemią, nie będąc wyposażonymi w koła, skóra Marylin ma odcień zielonkawy, pięknie kontrastujący z jej białą sukienką, a kosmici w filmach i komiksach nazywani są „humaniacami”.

Chuck, amerykański astronauta, ląduje na Planecie 51, dumnie wbijając flagę swojego kraju pośrodku ogródka rodziców Lema, zielonego nastolatka, pracującego w obserwatorium i podkochującego się w swojej sąsiadce o imieniu Neera. Lądowanie człowieka wywołuje panikę na spokojnej dotychczas Planecie. Obławę w celu schwytania Chucka postanawia przeprowadzić generał Grawl, bezwzględny głównodowodzący armii. Chuck musi tymczasem wrócić na swój statek, który pozostawił na orbicie, gdyż niedługo wróci on na Ziemię bez niego. Postawiony w trudnej sytuacji Lem usiłuje wraz ze swoim kumplem Skiffem i młodszym bratem pomóc Chuckowi w ucieczce z niechętnej mu Planety.

Tak pokrótce przedstawia się fabuła „Planety 51”, do którego scenariusz napisał Joe Stillman, scenarzysta trylogii o Shreku. Notabene warto w tym miejscu zauważyć, jak wiele filmów animowanych posługuje się hasłami reklamowymi, nawiązującymi do „Shreka” – jest to niemal tak częste, jak porównywanie produkcji z „Matrix’em”. Zazwyczaj są to niestety hasła puste i dziurawe jak tegoroczny budżet państwa, a zapowiadane śliwki na wierzbie okazują się robaczywkami na krzakach (albo bardziej subtelnie – piękna Miriam okazuje się być facetem). Jednak nie tym razem.

Jako że jest to bajka dla dzieci, muszę zacząć właśnie od reakcji tych małych, niezwykle wybrednych i krytycznych ekspertów. Nie ma chyba nic fajniejszego niż głośny, dziecięcy śmiech na sali, który wprowadza niezwykle pozytywną atmosferę i swego rodzają beztroskę. Dzieciaki bawiły się znakomicie i, pomijając jedną dziewczynkę, której potrzeby fizjologiczne okazały się ważniejsze, wytrzymały bez marudzenia do końca seansu.

Od czasu powstania przygód poczciwego ogra twórcy starają się zadowolić także rodziców, którzy przyszli ze swoimi pociechami na filmową ucztę, serwując im dwuznaczne teksty i sytuacje, niezrozumiałe dla malutkich ludzi o doświadczeniu życiowym, mogącym się zmieścić w ich miniaturowych plecaczkach. „Planeta 51” jest pełna takich smaczków, które wychwycić mogą nawet ci, którzy tylko liznęli klasykę science fiction: pieski na Planecie wyglądają jak Obcy Ridleya Scotta, z tym, że zamiast żrącej śliny mają śmiercionośnie kwaśny mocz; na Planecie ukryta jest tajna Baza nr 9, gdzie znajdują się informacje o kosmitach, co wraz z tytułem filmu nieomylnie wskazuje na legendarną Strefę 51; poza tym nie mogło się oczywiście obyć bez kultowej sceny z E.T. z księżycem w roli głównej. Są to tylko nieliczne z nawiązań do historii kina, ale i historii w ogóle - Chuck, schodząc z pokładu swojego statku z flagą, udaje Armstronga (bynajmniej nie Lance’a), na Planecie jest pomnik zielonego Newtona, mówi się o wojnie światów i mistrzu Yoda, a przypadkowo włączony przez Chucka utwór „Macarena” zostaje nazwany przez zielone istoty „straszliwą bronią”. Nie mogę się oczywiście powstrzymać od przywołania jeszcze jednego gagu – na chwilę przed pojawieniem się Chucka Skiff wręcza Lemowi korek od szampana w celu obrony przed najgorszą bronią kosmitów – sondą. Dzieci mogą tego nie zrozumieć, ja w związku z tym dialogiem niniejszym umarłem. Więcej żartów nie pamiętam, ze wszystkich się serdecznie śmiałem i wy również będziecie.

Należy także wspomnieć o pewnej postaci, którą ktoś niezwykle trafnie przyrównał do wiewióra z „Epoki lodowcowej” – chodzi tutaj o małego robocika, towarzysza Chucka, stylizowanego trochę na Wall.e’go, o wdzięcznym imieniu Fafik. Za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie, wywołuje ciche „Oooo...” w ramach podziwu nad jego słodyczą. Jego merdanie antenką, zamiłowanie do zbierania kamieni i taniec rodem z „Deszczowej piosenki” bawią, cieszą i pozostawiają w znakomitym humorze.

Nie byłbym sobą, gdybym nie zwrócił uwagi na product placement, z którym tym razem związana jest pewna ciekawostka. Otóż w zwiastunie „Planety 51” arbitralny, zielony profesor Kipple bezbłędnie odczytuje groźbę ze strony ludzi, zawartą w kodzie kreskowym opakowania po batoniku, które nieopatrznie zostawił Chuck. Niby nic w tym dziwnego, ale w zwiastunie ten batonik nazywa się „Candy”, a w samym filmie magicznie zmienia się w „Twix”, zmieniając kolor opakowania z fioletowego na złoty. Niesamowite rzeczy dzieją się w tym kosmosie!

Zmierzając już do końca, chciałbym dość brawurowo stwierdzić, że „Planeta 51” jest trochę podobna do niedawno przecież stworzonego „Dystryktu 9”. Tak jak w tamtym, poważnym filmie, tak i w tej lekkiej komedii mamy odwrócenie tradycyjnego schematu człowiek – kosmita. Cieszy mnie to świeże spojrzenie, bo w kinie osobiście lubię być zaskakiwany. I tym razem również byłem zaskoczony – nie sądziłem bowiem, że „Planeta 51” będzie tak dobra, zarówno dla dzieci, jak i dla trochę starszych. Ogląda się ją bardzo przyjemnie, w paru momentach można się zakrztusić od śmiechu, a poprawa humoru po seansie jest nie do przeoczenia. Jest to po prostu niezłe kino dla pragnących niezobowiązującej rozrywki, równocześnie w sposób prosty ukazujące przyjaźń, miłość i poświęcenie dla drugiej osoby. Z czystym sumieniem polecam – odrobina infantylizacji raz na jakiś czas jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)

Recenzja powstała dzięki:


Słowa kluczowe: Planeta 51, recenzja, premiera, Cinema City, kino, animacja, NASA, kosmita
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
  • dobry film [0]
    Gringoosz
    2010-02-20 23:58:03
    Mi się planeta bardzo podobała. Sprawnie nakręcona komedia animowana. Ciekawy pomysł na fabułę, wykonanie tez niczego sobie. Film zdecydowanie dla całej rodziny. :) Polecam.
Zobacz także
Andrew Scott, Ripley
Ripley - recenzja serialu

Serial Netflix to nowa ekranizacja książki "Utalentowany pan Ripley".

Kolor purpury
Kolor purpury (2024) - recenzja DVD

Czy warto zobaczyć remake musicalu Stevena Spielberga?

Civil War
Civil War - recenzja

Dlaczego jest to jeden najlepszych filmów 2024 roku?

Polecamy
Włoskie wakacje
Włoskie wakacje - recenzja

Słoneczna Toskania i Liam Neeson w komediowym wydaniu. Dowiedz się, czy warto obejrzeć ten film.

Army of Thieves
Armia złodziei - recenzja

Czy warto zobaczyć prequel "Armii umarłych" o włamaniach do sejfów?

Premiery filmowe
Zapowiedzi filmowe
O nich się mówi
Ostatnio dodane
Kolor purpury
Kolor purpury (2024) - recenzja DVD

Czy warto zobaczyć remake musicalu Stevena Spielberga?

Andrew Scott, Ripley
Ripley - recenzja serialu

Serial Netflix to nowa ekranizacja książki "Utalentowany pan Ripley".

Popularne
25 najlepszych filmów wszech czasów
25 najlepszych filmów wszech czasów

Magazyn "Empire" wybrał najlepsze filmy wszech czasów. Zapraszamy do obejrzenia ścisłej czołówki rankingu!

Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi
Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi

Dym w płucach często łączy się z oglądaniem filmów. Prezentujemy 20 idealnych filmów na wieczór z zielskiem.

12 najlepszych filmów psychologicznych
12 najlepszych filmów psychologicznych

Przedstawiamy najlepsze filmy psychologiczne, które każdego oglądającego zmuszą do refleksji!