Film, który budzi gniew [Układ zamknięty - recenzja]
2013-04-08 12:27:45Dawno w polskim kinie nie było filmu, który by wywołał w widzu takie poczucie bezsilności i strachu. „Układ zamknięty” to film przerażający. Tym bardziej, że podobna historia wydarzyła się naprawdę.
W pierwszej scenie filmu Ryszarda Bugajskiego widzimy trzech młodych biznesmenów otwierających w Gdańsku nowoczesną fabrykę. Jest prezydent przecinający wstęgę, jest błogosławiący linię produkcyjną biskup, na bankiet przybywa cała śmietanka towarzyska miasta. Tylko jak zły duch gdzieś na uboczu stoi prokurator Andrzej Kostrzewa (Janusz Gajos). To on zainicjuje łańcuch wydarzeń, który złamie życie rzutkim przedsiębiorcom i ich najbliższym. Historia opowiedziana w „Układzie zamkniętym” jest inspirowana losami Lecha Jeziornego, Pawła Reya i Grzegorza Nici, krakowskich biznesmenów, głównych akcjonariuszy Krakmeatu i Polmozbytu, którzy w 2003 roku zostali zatrzymani pod zarzutem działalności w zorganizowanej grupie przestępczej i spędzili za kratami 9 miesięcy.
Na czym opiera się siła tego filmu? Bugajski rozbudza strachy wszystkich „nowych Polaków” – tych „nieobciążonych komuną” młodych, przedsiębiorczych, którzy chcą w spokoju budować swój dobrobyt, którym chce się rozwijać, inwestować w siebie i konsumować. „Układ zamknięty” skutecznie wytrąca z poczucia samozadowolenia, odbiera poczucie bezpieczeństwa, że żyją w normalnym praworządnym kraju i że jeśli postępuje się zgodnie z zasadami, to nic nam nie grozi.
Za straszaka robi tutaj stary przegniły układ złożony z kumpli z PZPR-u, którzy dzięki koniunkturalizmowi i cwaniactwu wciąż zajmują wysokie stanowiska w administracji publicznej. Kostrzewa wraz z naczelnikiem urzędu skarbowego Mirosławem Kamińskim (Kazimierz Kaczor) postanawiają dobrać się do nowoczesnej fabryki, ewenementu na całą Europę Środkowo-Wschodnią. I aby osiągnąć swój cel nie cofają się przed niczym. Puszczają w ruch tępą, brutalną machinę, walec, który zgniecie marzenia, aspiracje i złudzenia niewinnych ludzi.
„Układ zamknięty” dość nieszczęśliwie trafia w środek naszego politycznego piekiełka. Jedni wyciągną go na sztandary jako symbol upadku, degrengolady moralnej i słabości rządu Donalda Tuska, dla innych metody działania duetu Kostrzewa-Kamiński będą żywcem wyjęte z IV RP – z aresztowaniami w blasku fleszy, rzucaniem niepotwierdzonych oskarżeń i cynicznym koniunkturalistą, prokuratorem Kamilem Słodowskim (Wojciech Żołądkowicz), który do złudzenia przypomina Zbigniewa Ziobro. Tymczasem film jest raczej oskarżeniem czegoś większego niż tylko działania panów Tuska, Kaczyńskiego, bądź Millera. Tak jak w „Przesłuchaniu” Bugajski pokazał kafkowski proces kobiety w czasach stalinizmu, tak ponad 30 lat później w „Układzie zamkniętym” buduje paralelę. Tu i tu głównym oskarżonym jest bezduszny system, któremu brakuje jednej twarzy. Zło nienazwane, takie, które nie ma konkretnego wcielenia, niepokoi bardziej niż takie, któremu nadajemy postać. Opowiada się za szarym człowiekiem, któremu państwo nie pomoże.
Film Bugajskiego nie jest dziełem idealnym. Reżyser dość grubą kreską rysuje postaci – „zły” Kostrzewa para się polowaniem (czyt. tylko ludzie bez serca mogą znajdować radość w strzelaniu do bezbronnych zwierząt), naiwnie też przedstawia też jego historię – studenta, który w marcu 1968 roku traci swą niewinność, gdy chcący-niechcący doprowadził do wypędzenia z kraju swojego profesora (notabene ojca jednego z aresztowanych). Opuszczając salę kinową, w głowie kołaczą nam się jednak te mocne sceny, których w filmie nie brakuje (brutalna interwencja antyterrorystów, gwałt współwięźniów na jednym z niewinnie osadzonych przedsiębiorców, kilkuletnia dziewczynka trzymana na muszce przez zamaskowanego policjanta). Ten film budzi złość – na system, na bezkarność sprawców, na bezsens cierpienia. Mocne, polskie kino z ambicjami, by otworzyć oczy i skłonić do debaty.
Układ zamknięty, reż. Ryszard Bugajski, prod. Polska, czas trwania 100 min, dystr. Kino Świat, premiera 5 kwietnia 2013
Marcin Szewczyk
(marcin.szewczyk@dlastudenta.pl)