Dobra propozycja dla nauczycieli historii
2010-10-06 15:03:26Mija prawie 12 lat od czasu, kiedy cały świat przyglądał się wydarzeniom mającym miejsce w Seattle podczas szczytu WTO. Pod koniec listopada 1999 roku do miasta zjechali przedstawiciele państw tworzących Światową Organizację Handlu, w celu przedyskutowania najważniejszych kwestii dotyczących globalizującego się świata.
Wydarzenie to zapisane jest na kartach historii iście krwawymi barwami, za sprawą manifestacji alterglobalistów oraz obrońców środowiska, którzy zostali brutalnie spacyfikowani przez miejscowe jednostki policji oraz Gwardię Narodową. Kino Świat, przypomina o tym wydarzeniu za sprawą właśnie wydanego filmu o dość niefortunnym tytule „Bitwa w Seattle”.
Reżyserki debiut Irlandczyka Stuarta Townsenda przyciągnął obsadę, której pozazdrościłby mu niejeden hollywoodzki reżyser. Andre Benjamin, Jennifer Carpenter, Isaach de Bankole, Martin Henderson, Tzi Ma, Michelle Rodriguez, Charlize Theron oraz Channing Tatum to nie wszyscy aktorzy, którzy wzięli udział w produkcji opowiadających o starciu pokojowej manifestacji z orszakiem policji podczas zjazdu delegatów państw członkowskich WTO. Jednak nie to jest istotne. Nie jest ważna gra aktorska, kunszt reżysera, praca kamery, zdjęcia. Na dobrą sprawę ów film mógłby stanowić obraz w pełni dokumentalny, gdyby posłużyć się jedynie materiałami archiwalnymi (które również zasilają film Townsenda). Najważniejsza z ważnych w „Bitwie w Seattle” jest opowiadana historia, przepleciona pasmem ludzkich nieszczęść i niesprawiedliwości z jaką spotykali się oni podczas kilku dni swojego życia w jednym z amerykańskich miast.
Grupa zebranych ludzi, stanowiąca rosnący w siłę ruch oporu wobec wyzysku biednych przez bogatych, postanawia zamanifestować swoje niezadowolenie z obowiązującego porządku rzeczy. Jako czas wybierają oni przytaczany szczyt, gdyż bez niego, tak naprawdę, ciężko byłoby dotrzeć do mediów z przesłaniem mówiącym o uciśnionych zwierzętach i wyzyskiwanych ludziach. Bardziej nośne i zdecydowanie pożywniejsze są przecież „krew, śmierć i sex”, których obecność jest zauważalna niemal w każdym serwisie informacyjnym.
Historia skupia się na kilkunastu bohaterach, z jednej strony mocno zaangażowanych w manifestacje, z drugiej zaś szkicuje mieszkańców miasta i ich codzienne życie. Życie jednych i drugich zmieni się pod wpływem serii wydarzeń mających miejsce w Seattle. Bowiem manifestacje publicznego niezadowolenia, z początku pokojowa, z biegiem czasu przeistacza się w regularną walkę policji z protestującymi, rozgrywającą się przez kilka dni na ulicach metropolii. Reżyser nie podejmuje się oceny, nie wskazuje jednoznacznie winnego. Przedstawia on dylematy z którymi musiała zmierzyć się ówcześnie sprawująca władze administracja wraz z konsekwencjami decyzji, które musiała podjąć, przy jednoczesnym sportretowaniu odmienności racji panujących w grupie protestujących. Bez wskazywania palcem i zbędnego komentarza, przez co historia pozbawiona jest wydźwięku moralizatorskiego.
„Bitwa w Seattle” to film, który z czystym sumieniem można polecić nauczycielom historii, mającym problemy z zainteresowaniem swoich uczniów materiałem dydaktycznym. Albowiem wszyscy powinniśmy być świadomi interakcji zachodzących w świecie, ponieważ przykre jest to, że o ludzkim życiu decyduje bilans zysków i strat korporacji międzynarodowych, uzurpujących sobie prawo do decydowania o kierunkach rozwoju handlu, medycyny, kreujących popyt dla całej gamy zbędnych produktów.
Najlepsze słowa na zakończenie tego wywodu, podsunął mi Matt Berninger, wokalista grupy The National – „we’re half-awake in a fake empire”. Amen.
Dominik Pospieszyński
(dominik.pospieszynski@dlastudenta.pl)