Witaj w klubie - kino dobre, ale czy genialne?
2014-03-14 13:09:06"Witaj w klubie" to jeden z największych wygranych tegorocznego rozdania Oscarów - obraz kanadyjskiego reżysera Jeana-Marca Vallée zgarnął trzy statuetki. Po obejrzeniu "Dallas Buyers Club" (polska premiera filmu miała miejsce 14 marca) chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości, że to solidne kino, które w pełni zasłużyło na te wyróżnienia.
Film opowiada prawdziwą historię Rona Woodroofa, korzystającego z pełni życia wąsatego rednecka (brawurowe popisy na rodeo, hektolitry szkockiej, łatwe i chętne dziewczyny, koks i zakłady) który w 1985 roku dowiaduje się, że jest chory na AIDS i został mu zaledwie miesiąc życia. Szok? Niedowierzanie? Wściekłość? Paleta emocji (spotęgowana przez pytania lekarzy o potencjalne kontakty homoseksualne) targających Woodroofem była naprawdę duża. Zamiast załamywać się i czekać na wyrok, bystry teksańczyk postanawia wziąć swój los w swoje ręce i leczyć się w nieco inny sposób niż sugerują to lekarze. Ale to za mało - swoją kuracją postanawia dzielić się (nie za darmo, oczywiście) z innymi chorymi. Mogłoby się wydawać, że twórcy "Witaj w klubie" dostali praktycznie gotową historię i niespecjalnie musieli spinać się nad psychologicznym zarysem filmu.
Pewien cień na autentyczność większej części fabuły może rzucać jednak niedawny artykuł zamieszczony w Huffington Post, w którym William Waybourn, były szef gejowskiej organizacji z Dallas, powiedział nawet "nigdy nie widziałem heteroseksualnej strony Rona". To jednak nie powinno mieć wpływu na odbiór filmu.
Nagrody Akademii dla przeraźliwie wychudzonego Matthew McConaugheya nie sposób podważyć. I bynajmnniej nie chodzi tu tylko o fizyczne poświęcenie (Christian Bale i skojarzenia z "Mechanikiem" nasuwają się w sposób dość oczywisty). McConaughey jako rodowity teksańczyk nie musiał silić się na udawanie akcentu, a z obrzydliwym wąsem a la późny Freddie Mercury wyglądał jak kwintesencja rozwiązłości lat osiemdziesiątych. Matthew zdecydowanie ma szansę zostać zapamiętanym z dobrej roli bardziej niż tylko z dziwnego nazwiska i nietrafionych aktorsko wyborów. Jared Leto (również chudy jak diabli) też wydaje się w pełni zasługiwać na swoją statuetkę. Leto zrobił wszystko, żeby Rayon nie był tylko karykaturalnie przegiętą ciotą w damskich fatałaszkach i z miękkim głosem (vide mocna scena rozmowy z ojcem). Gra aktorska obu panów na poziomie oscarowym.
Trzeci Oscar - ten za charakteryzację - również jak najbardziej uzasadniony. McConaughey chociażby w "Duchach moich byłych" (a to przecież film z 2009 roku) wyglądał jak zupełnie inny człowiek, miłośnicy 30 Seconds To Mars w kościotrupie bez brwi również raczej nie ujrzą swojego ulubionego wokalisty.
Trzeba przyznać, że trailer w dużej mierze oddaje klimat i streszcza "Dallas Buyers Club".
Oczywiście, im głębiej staramy się wgryźć w fabułę filmu, tym więcej możemy zauważyć hollywoodzkich oczywistości i schematycznych banałów. Macho z Teksasu, ostentacyjnie pogardzający homoseksualistami pod wpływem życiowego dramatu zaprzyjaźnia się z typem w sukience, zasadnicza pani doktor (całkiem niezła - również aktorsko - Jennifer Garner), która toczy wewnętrzną walkę rozsądku z emocjami (oklepany dylemat moralny), do tego dochodzi kwestia jawnej bezduszności władz oraz lekarz-banita, który w meksykańskiej norze wymyśla całkiem skuteczną receptę na przedłużenie życia chorym. Nic nowego.
Oczywiście w "Witaj w klubie" istotny jest również temat walki - walki zarówno o kasę (400 dolców za miesięczne członkostwo w klubie, będące jednocześnie przepustką do przyjmowania leków to całkiem sporo), walki o godność (ewolucja poglądów Woodroofa dotycząca homoseksualistów - wymowna scena w sklepie), walki o prawa pacjentów (patrząc na całą sytuację w szerszej skali, Agencja Żywności i Leków przecież postawiła się w roli wyroczni początkowo odmawiając prawa do swobodnego wyboru kuracji przedłużającej życie pacjentom ze śmiertelną chorobą). Ron przedstawiony został jako sprytny strateg i biznesmen, który nawet w obliczu rychłej śmierci wszystko sprawnie przelicza na kasę. Jego walka o życie okazała się jednak sukcesem (o ile w ogóle można użyć tego słowa w kontekście AIDS). Woodroof, który przecież miał przed sobą rzekomo miesiąc życia, zmarł dopiero w 1992 roku
Jednak raczej trudno uwierzyć w to, żeby "Witaj w klubie", nawet pomimo samej jakości filmu oraz oscarowego sukcesu na stałe weszło do kanonu kina. Tematyka AIDS dziś już mocno spowszedniała (nawet słynna "Filadelfia" z oscarową rolą Toma Hanksa nieco przepadła w nawale propozycji współczesnego kina), a sama historia Woodroofa w roku 2014 nie jest czymś zaskakującym. Dwie godziny poświęcone na film Jeana-Marca Vallée mijają naprawdę szybko, jednak gdyby "Dallas Buyers Club" położyć na wadze chociażby z "American Hustle" (największym przegranym 86. ceremonii rozdawania Oscarów - 0 nagród na 10 nominacji) trudno byłoby z czystym sercem wskazać zwycięzcę. To, paradoksalnie, lekko-ciężkie kino (śmiertelnie poważny temat podany z nutką ironii - uśmiechnięcie się, widząc głównego bohatera w stroju księdza), które intryguje świetnymi kreacjami aktorskimi, ciekawą charakteryzacją i scenografią, sprawnie skrojonym scenariuszem, jednak nutki geniuszu w "Dallas Buyers Club", nawet przy sporych chęciach, raczej nie ma co szukać.
Michał Przechera
(michal.przechera@dlastudenta.pl)