Rękopisy nie płoną (Anonimus - recenzja)
2011-11-17 11:54:06Niespodzianka! Roland Emmerich potrafi jeszcze zrobić przystępny i intrygujący film, w którym efekty specjalne są tylko schludnym obrusem na masywnym, solidnym, elżbietańskim stole.
William Shakespeare uważany jest za jednego z największych dramaturgów wszech czasow.37 sztuk, 154 sonety i inne jego dzieła na stałe przeszły do annałów historii najwyższej sztuki. Dlaczego jednak nie znaleziono nigdy żadnego jego rękopisu? A co, jeśli Shakespeare był tylko pospolitym, niepotrafiącym sklecić myśli na papierze aktorem, a prawdziwym artystą był ktoś całkowicie inny? Ktoś taki, jak na przykład Edward, hrabia Oxfordu (Rhys Ifans), który zmuszony został do małżeństwa z córką szarej eminencji dworu królowej Elżbiety, lorda Cecila, nieznoszącego wszelakich przejawów artystycznej twórczości purytanina. Edward nie przejmuje się zakazem pisania, który nałożyła na niego żona, widząc w teatrze prawdziwość, skontrastowaną ze sztucznością dworu, oplątanego intrygami Cecilów, próbujących wepchnąć na królewski tron władcę Szkocji. Kto zwycięży i czy rękopisy spłoną wraz z dobrym imieniem szlachcica-dramaturga?
Scenarzysta John Orloff naprawdę wciągająco sobie to wszystko wykoncypował. Takiej polityczno-seksualno-obyczajowo-kulturalnej intrygi nie powstydziłby się nawet przyzwoitej klasy twórca beletrystyki. Widać, ze nie przypadkiem Orloff współtworzył „Kompanię braci”, a także piękne „Legendy sowiego królestwa: Strażnicy Ga'Hoole”. Tym bardziej, że w czasach post-DanBrownowskich nadal królują wszelakie teorie spiskowe, a aura tajemniczości to atmosfera, której większość ludzi oprzeć się nie potrafi. Sprawnie zatem walnięto młotkiem w gruba strunę niepohamowanej ciekawości. Przez pryzmat starego przysłowia można rzec, że autostrada do piekła wyasfaltowana jest właśnie takimi historyjkami, nad którymi z lupami pochylają się straceni dla niebiańskich podwojów śmiertelnicy. Zręczna fabuła Orloffa obfituje w zwroty akcji i, odtwarzana przez aktorów na co najmniej dobrym poziomie, daje jak najbardziej pozytywną ocenę ostateczną.
Od pewnego czasu Roland Emmerich w moich oczach stanął grzecznie w rządku z Michaelem Bay’em i stwierdził, że forma powinna przeważać nad treścią. Bo o ile „Dzień niepodległości” czy „Godzilla” były zrobione z finezją, o tyle już „Pojutrze” czy „2012” miały gibkość i zwiewność PZPNu, zbudowaną tylko na efektach specjalnych. Dlatego „Anonimus” jest dla mnie osobiście miłym zaskoczeniem – nie spodziewałem się, że Emmerich będzie w stanie oprzeć się pokusie eksponowania i sztucznego wydłużania łzawych dialogów i „podniosłych”, monologowych wynurzeń głównych bohaterów, którymi do granic możliwości (czyżby? Przeczucie mi mówi, że te granice są wyjątkowo labilne) przesycone było „2012”.
Strzałem w dziesiątkę było obsadzenie w rolach głównych aktorów nieznanych szerszej hollywoodzkiej publiczności. Rhys Ifans zagrał tak przekonująco, że ciężko potem przychodzi uświadomienie sobie, że ten człowiek grał role Spike’a w „Notting Hill” – kto widział, ten wie, skąd to zaskoczenie. Wszystkie postacie sa tu wyraziste, na szczególną pochwałę zasługuje według mnie także królowa Elzbieta, grana przez Vanessę Redgrave, której co prawda do Helen Mirren jeszcze trochę brakuje, ale ujęła mnie tą wewnętrzna dziewczynką, która co jakiś czas wychodziła z niej na ekranie. Miłą konstatacją jest, ze na ekranie nie ma tylko jednego wymiaru, a w specjalnie mniej kolorowej soczewce kamery wszystko wygląda bardziej intrygująco, stylowo.
Staranna charakteryzacja, dopracowane lokacje, wysmakowane efekty specjalne i dopasowana muzyka. To wszystko, wraz z solidnym aktorstwem na czele oraz zawiła fabuła z zawsze aktualnymi kwestiami cenzury i blokowania wywrotowych dzieł, sprawia, ze „Anonimus” zasługuje na miano jednego z najlepszych filmów Rolanda Emmericha. Dla widza jest to dwugodzinna, subtelna przyjemność. Nie miałbym nic przeciwko, żeby ten reżyser poszedł dalej w tym kierunku, a jego następne sztuki kinowe będą coraz bardziej znośne –byle równie dobrze zachowywał balans miedzy przesadzonym patosem a podniosłością. Szkoda tylko, że do polskich napisów nie użyto genialnych przekładów Stanisława Barańczaka.
Anonimus, reż. Roland Emmerich, prod. Niemcy, Wielka Brytania, czas trwania 130 min, dystr. UIP, premiera 11 listopada 2011
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki uprzejmości: