Miłość w maskach gazowych (Strefa X - recenzja)
2011-07-11 11:21:05Klimatycznie opowiedziana, ludzka historia z kosmitami w tle. Witaj w skażonej strefie i pamiętaj o swojej masce gazowej.
Ogromna strefa, ogrodzona płotem rodem z Parku Jurajskiego. Wszędzie pełno amerykańskiego i meksykańskiego wojska. Na niebie śmigają odrzutowce, a promy przestają kursować. Winowajcą tego zamieszania jest sonda NASA, która podczas powrotu na Ziemię popsuła się nad Meksykiem. Miała jednak kilku pasażerów na gapę, którzy zadomowili się w tej części Ameryki Łacińskiej, rozmnażając i odpierając ataki żołnierzy z dwóch zainteresowanych państw.
W tej nieprzyjaznej scenerii wylądowała Sam Wynden (Whitney Able), córka medialnego potentata, który wysyła na jej ratunek przebywającego w pobliżu fotografa, Andrew Kauldera (Scott McNairy). Niefortunny zbieg okoliczności sprawia, że para nie może wsiąść na ostatni prom do Stanów Zjednoczonych i zmuszona jest przeprawiać się przez skażoną strefę, pod opieką meksykańskich najemników - przynajmniej do czasu ich śmierci.
Na początek trzy ciekawostki: budżet tego brytyjskiego filmu to zaledwie pół miliona dolarów; McNairy i Wynden wzięli ślub chwilę przed premierą „Strefy X”, co skłania do podejrzeń o relacje między nimi na planie; oryginalny tytuł filmu to „Monsters”, a więc „Strefa X” ma się do niego tak, jak „Wirujący seks” do „Dirty Dancing”.
Patrząc na „Strefę X” przez pryzmat pierwszej ciekawostki, muszę przyznać, że niejeden wysokobudżetowy film pozazdrościłby jej tak interesującego i wciągającego klimatu. Tworzą go głównie świetnie pomyślane lokalizacje, znaki ostrzegawcze, z różnymi hasłami w dwóch językach, trochę przyrdzewiałe, tak abstrakcyjne, że aż prawdziwe. Dużo do klimatu wnosi specjalny styl kręcenia filmu, tańszą techniką, jednak ze świetnym rezultatem, bo zdjęcia są naprawdę przekonujące. To wszystko budowane jest przed wejściem głównych bohaterów do skażonej strefy, będącym cezurą, od której film odrobinę się pogarsza. Podniszczone, najeżone ostrzeżeniami miasta to dla mnie perełka „Strefy X”, która przy tak niskim budżecie jest tym bardziej godna uwagi.
Aktorstwo można spokojnie ocenić na „solidne”, ze wskazaniem na „dobre” w przypadku Scotta McNairy. Chemia jest, dlatego nie zdziwiłbym się, gdyby to właśnie prace przy tym filmie popchnęły parę głównych bohaterów do małżeństwa. Przy okazji obsady nie sposób nie wspomnieć o bohaterze zbiorowym, czyli istotach pozaziemskich. Wizja przerośniętych, świecących i miejscami agresywnych owoców morza niekoniecznie do mnie przemawia, choć jest przynajmniej w jakimś stopniu oryginalna, bo rzadko na ekranie widzimy połączenie ośmiornicy i kraba z kosmosu.
Ciekawe jest to, że nawet w takim krajobrazie, Sam i Andrew mają jak najbardziej przyziemne problemy. Ona przeżywa dylematy natury uczuciowej w stosunku do swojego narzeczonego, on przejmuje się swoim synkiem, który nawet nie wie, że jest jego ojcem, napomknięty zostaje także dylemat moralny w postaci uzyskiwania korzyści z cierpienia innych (fotografowanie zwłok), co daje pole do narzekań nad stanem współczesnej ludzkości i sposobami traktowania inności (podobieństwo do „Dystryktu 9”). A to wszystko nieprzesadzone i przyjemne w odbiorze. Dobry scenariusz z ładną pętelką skłania do refleksji, że chyba jednak nie o samych kosmitów tu chodziło. A już na pewno nie o sporadyczne, schludne efekty specjalne.
„Strefa X” to film udany. Początkowe sceny z miasta, nad którymi już się zachwycałem, niosą co prawda za sobą obietnicę czegoś lepszego, więc można poniekąd trochę ubolewać nad niewykorzystanym potencjałem. Jednocześnie trzeba się cieszyć, że w dobie „Transformers 3” powstają takie filmy, jak „Strefa X” – mało efektowne, ale za to głębsze, klimatyczne i dobitnie potwierdzające, że do zrobienia dobrego filmu nie potrzeba setek milionów dolarów.
Strefa X, reż. Gareth Edwards, prod. USA, czas trwania 97 min, dystr. Best Film, premiera 8 lipca 2011
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki uprzejmości: