Marsjanin - warto studiować botanikę [RECENZJA]

2015-10-03 12:19:50

Ridley Scott nie traci czasu na przydługie wprowadzenia. Od razu trafiamy na Marsa, gdzie właśnie trwa jedna z ekspedycji. Bohaterowie zostają zaskoczeni przez silną burzę, podczas której ginie jeden z członków załogi. Pozostali, przeświadczeni o jego śmierci, ewakuują się i wyruszają w podróż do domu, na Ziemię.

Mark jednak przeżył. Cudem, ale przeżył. Choć na Ziemi już ogłoszono jego śmierć, zapasy żywności są niewystarczające, a łączność z NASA została utracona, bohater postanawia stawić czoła wszelkim przeciwnościom losu. Tak się bowiem składa, że jest dyplomowanym botanikiem - człowiekiem, któremu żadne warunki nie straszne, a każdy kryzys to tylko etap przejściowy w drodze do wyznaczonego celu.

"Marsjanin" to poradnik przetrwania, festiwal zaradności i kurs utrzymywania pogody ducha w jednym. Byłem bardzo ciekaw, w jakim tonie będzie utrzymany ten film. Po nieco dramatycznym wstępie, szybko okazało się, że jego klimat jest zaskakująco luźny, a zakwalifikowanie go do gatunku komediodramatu, wcale nie byłoby błędne. To też, a może przede wszystkim, kawał solidnego SF, gdzie część Science wielokrotnie wypiera Fiction.

Mark okazuje się być osobą szalenie optymistyczną, którą ciężko złamać psychicznie i fizycznie. Umiejętności jakie posiadał, co rusz ratowały mu życie i pozwalały przetrwać w sytuacji, która nie jednego astronautę by załamała. Mark na początku postawił sobie jasny cel - powrót do domu. Robił wszystko, by tego dokonać.

Brak pożywienia - wyhoduję ziemniaki. Brak wody - znam na nią przepis. Brak łączności - zaraz coś zaradzimy. Nie było dla niego problemu nie do rozwiązania. Oczywiście, z czasem jego kompani stali się nieodzowni dla misji ratunkowej, a ich rola była kluczowa w spełnieniu tak kochanego przez Amerykanów powiedzenia - nigdy nie zostawiamy naszych.

Wątek ten jest mocno rozbudowany i z czasem, coraz częściej gościmy na Ziemi, gdzie trwają kolejne zebrania i narady, mające na celu sprowadzenie Marka do domu. Sceny te zrealizowano w podobnym tonie co "marsjańską" część opowieści. Wiele w nich skomplikowanych teorii, obliczeń i kalkulacji, ale wszystko ogląda się znakomicie, bo i emocji tam nie brakuje. Scott wyciska wszystko co najlepsze z każdej sceny, każdego dialogu, każdego ujęcia.

"Marsjanin" to popis umiejętności reżysera. Po mistrzowsku buduje napięcie i wzbudza emocje, a przy tym wielokrotnie zaskakuje poczuciem humoru i bawi do łez. To wielkie zaskoczenie. Po koszmarnie nieudanym "Prometeuszu", Scott zaserwował nam kolejną dawkę kosmicznej przygody, która tym razem fascynuje od początku do końca, a szukanie w niej wad to naprawdę spore wyzwanie.

Popis aktorskiego talentu daje tu, grający Marka - Matt Damon. Jestem bliski stwierdzenia, że to jego rola życia! Oskarowa nominacja nie będzie żadnym zaskoczeniem. Jego postać ma ogromny dystans do siebie i sytuacji, która go zastała. Aż niewiarygodne wydaje się, że przez cały czas nie dopada go dłuższa depresja. Jak widać, wrodzona pogoda ducha potrafi uratować życie.

Jessica Chastain, Jeff Daniels, Kristen Wiig, Michael Pena, Sean Bean czy Kate Mara - czyli aktorzy drugoplanowi, wszyscy, bez wyjątku, zasługują na wielkie pochwały. Pod okiem Scotta, zagrali na maksimum swoich możliwości, a ich bohaterowie byli wyraziści i odegrali ważną rolę w całej opowieści.

"Marsjanin" to także film szalenie efektowny. Scott nie ucieka od napakowanych efektami sekwencji w przestrzeni kosmicznej, wybuchów i kaskaderskich akrobacji. Całość dopełniają piękne zdjęcia Dariusza Wolskiego i fantastycznie dobrane piosenki, które usłyszymy w trakcie seansu. "Marsjanina" koniecznie trzeba zobaczyć w kinie. To zajmująca, błyskotliwa historia o przezwyciężaniu największych problemów. Ridley Scott jest w świetnej formie!