LAF:Władca marionetek w społeczeństwie wideokracji
2010-08-13 09:54:06"Wideokracja" Gandiniego to dokument z socjologicznym zacięciem o niewiadomej proweniencji, a także klasyczny przykład klęski złapania wielu srok za ogon.
Film jest trafną, acz niezwykle chaotyczną diagnozą włoskiego społeczeństwa mamionego telewizyjną papką mediów rządzonych przez premiera Silnio Berlusconiego. Wątek przeskakuje z tematu na temat, zmienia głównych bohaterów jak rękawiczki. Najpierw poznajemy początki telewizji Berlusconiego – quiz połączony ze striptizem, który stał się pierwszym drogowskazem, czego potrzebuje telewizja. Tu aż prosiło się pociągnąć historię dalej, jednak nieubłagany Gandini prezentuje nam osobę Ricky’ego Canevali, który marzy o występie w TV i sławie jako nowe połączone wcielenie Ricky’ego Martina i Jean-Claude’a Van Damme’a, jednak wciąż walczy ze swoją mammą zakradającą się na randki synka. Odzwierciedla to całkowicie trendy we włoskim społeczeństwie, w którym triumfy popularności święci program o matkach testujących potencjalne synowe w pracach domowych i anielskiej cierpliwości. Kiedy już zaczyna nas bawić ta historia, mamy nagły przeskok do świata włoskich celebrities, by poznać Lele Mora, który zajmuje się tworzeniem gwiazdek jednego sezonu i rekrutowaniem tzw. velinas – młodocianych długonogich ozdóbek każdego programu, wyginających się zmysłowo wokół prowadzących. Na koniec poznajemy wroga publicznego numer 1 - Fabrizio Coronę, szefa zespołu paparazzich, który sam siebie promuje na gwiazdę, szantażując elity kompromitującymi zdjęciami.
Tak naprawdę nie wiem, o czym jest ten film. Wychodzi na to, że to luźna opowieść, której punktem wspólnym są współczesne media, a że się tak składa, że we Włoszech należą one w 90% do jednej osoby, którą przez zupełny przypadek jest premier, tym fajniej i łatwiej opowiedzieć historię. Karygodnym jest, że w tak istotnym politycznie i wdzięcznym dla dobrego dokumentalisty temacie zdolny podobno Gandini się pogubił. Nie ma tu słowa o skutkach, jakie mogą wypływać z sytuacji, w której I i IV władza są w jednych rękach, brak kulisów działania imperium medialnego Berlusconiego. Dostajemy półtoragodzinny kolorowy klip jakby rodem z MTV o sile telewizji i ludziach marzących o swojej minucie przed telewizją. Można nawet – a podczas seansu mamy dużo na to czasu – wysnuć podejrzenie, że w istocie ten film to pean dla faceta, który nie chciałby być celebrytą, ale mu przez przypadek wyszło.
Podsumowując - ciąg scen bez większego sensu, szkoda czasu widza.
Recenzja powstała dzięki Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu (6-15 sierpnia 2010)
Karolina Kuśmider
(karolina.kusmider@dlastudenta.pl)