Kiedy wreszcie będzie dzień?!
2010-09-14 14:09:01Do pociągu pt. „filmowa Saga: Zmierzch” doczepiony został właśnie kolejny wagonik: „Zaćmienie”. Czy to tory są krzywe, czy maszynista zalany w wampirzego trupa – spodziewać należy się najgorszego.
Trzecia część Sagi zaczyna się tam – cóż za zaskoczenie! - gdzie skończyła się poprzednia. Bella (słodka Kristen Stewart) nadal jest z wampirzydłem Edwardem (Robert Pattinson, bladawe bożyszcze milionów nastoletnich serc na całym świecie) i wciąż pragnie przemiany dla siebie, aby móc spędzić ze swoim ukochanym całą wieczność (dosłownie). Akt ten nastąpić ma po ukończeniu szkoły. Z kolei wilkołak-Indianin Jacob (Taylor Lautner) niekoniecznie zadowolony jest z wyboru dziewczyny, do której od dawna wzdycha swoimi zwierzęcymi nozdrzami. Pod jego wpływem Bella ponownie zaczyna zastanawiać się nad swoją przyszłością i sensownością swojej przemiany. Kogo wybierze? Edwarda „Jestem Chudy Jak Odtłuszczone Mleczko Sojowe I Się Błyszczę” Cullena czy Jacoba „Mam Śnieżnobiałe Zęby I Chodzę Bez Koszulki, Żeby Pokazać Swoje Mięśnie” Blacka? A może zdecyduje się na szalony trójkąt?
Na domiar złego, Victoria (pociągająca i urzekająco ruda Bryce Dallas Howard), której ukochanego w poprzedniej części uśmiercił Edward, poszukuje zemsty na Belli. W tym celu zbiera armię nowonarodzonych, silnych wampirów, którzy mają zaatakować Cullenów. Czy w obliczu tak poważnego niebezpieczeństwa zakopany zostanie wojenny młotek pomiędzy Wysysaczami Krwi i Wyjącymi Do Księżyca?
Na wstępie od razu chciałbym zaznaczyć, że (niestety) nigdy nie czytałem żadnej z części „Zmierzchu”, co sprawia, że na „Zaćmienie” patrzę oczami ignoranta – kinomaniaka, pochłaniającego tony popcornu. I z tej perspektywy spróbuję „ugryźć” ten film. Czy będzie co wysysać, zobaczymy.
W całej Sadze grają aktorzy młodzi, którzy wyrośli na fali jej popularności. Pattinson, Stewart i Lautner to odpowiednio roczniki '86, '90 i '92. W tym momencie są oni zapewne jednymi z najbardziej rozpoznawalnych nastoletnich aktorów, których wydało Hollywood. A na pewno wśród czytelniczek Pudelka i Bravo (tak, też czytam.). Na myśl przychodzą mi porównania do obsady ekranizacji Harry'ego Pottera, jednak akurat produkcje o tym ostatnim zrobione są z prawdziwym polotem, a ogląda się je świetnie.
Gdybym nie widział nigdy dobrego filmu akcji o wampirach, a moja mama nie byłaby nałogowym widzem „Mody na sukces”, „Zaćmienie” może by mi się spodobało. Niestety, widziałem chociażby dwie pierwsze części „Blade'a”, które oglądam za każdym razem, gdy lecą w telewizji, a moja rodzicielka rzeczywiście cierpi na tą zgubną przypadłość. Dlatego „Zaćmienie” jest dla mnie niczym zatęchła krew staruszki w mocno zaawansowanym stanie rozkładu.
Zacznijmy zatem od aktorstwa. Młoda obsada nie ma za bardzo możliwości wykazania się swoimi umiejętnościami, bowiem scenarzystka Melissa Rosenberg (współtworzyła serial „Dexter”!) postawiła na sztucznie długie i tym sztuczniej rzewne dialogi w ludzko-wampirzo-wilkołakowym trójkącie, które są właśnie zbyt zmodonasukcesowione, będąc w zasadzie cały czas tymi samymi kwestiami, tylko wypowiadanymi na siedemdziesiąt trzy różne sposoby. Są one afrontem w stosunku do, nawet tak ograniczonej, jak moja, inteligencji widza, któremu pozostaje albo denerwować się ich indolencją, albo śmiać z ich żenady. Większość sali wybrała to drugie – pomimo, że przy takim podejściu są one znośne, to nawet wtedy męczą jak bzycząca nad uchem komarzyca (to Wasza wina, rodzaju żeński!).
W serwisach filmowych „Zaćmienie” kwalifikowane jest zazwyczaj do dwóch gatunków naraz: jako „horror” i „romans”. Posługując się językiem z epoki Juliusza Słowackiego: witki mi opadają. To jakby napisać, że żółty śnieg jest piaskiem i gliną równocześnie. Albo przypisywać Kaczyńskiemu zmianę retoryki. Jedno z drugim się wyklucza. Tak jak Cristiano Ronaldo nie może być równocześnie świetnym piłkarzem i twarzą reklamy o szamponie – co pokazał ostatni mundial – tak gatunki „horror” i „romans” w żadnym wypadku nie idą ze sobą w parze jak Andrew Gołota i „Taniec z gwiazdami”, o czym przekonamy się już niedługo (sic!). Porównywać dalej?
W zasadzie ciężko mi znaleźć jakikolwiek pozytyw w „Zaćmieniu”. Gdyby chociaż lała się tutaj krew, w końcu – w mojej opinii – mam prawo mniemać, że wilkołaki i wampiry implikują jakikolwiek rozlew posoki. Dodatkowo trzecia część Sagi została dopuszczona dla widzów dopiero od 13 roku życia, którzy zapewne zapoznali się już odrobinę z anatomią człowieka, a w ich grach komputerowych bohaterzy brodzą w czerwonej cieczy po kolana. Tymczasem w ciągu 124 minut filmu, w których mamy pojedynki wampirów i wilkołaków, jedyna krew to ta, która wypływa z ran, zadanych sobie przez Bellę w imię miłości. Masakra.
„Zaćmienie”, ordynarnie rzecz ujmując, odmóżdża. Czy fani książkowej wersji będą z niego zadowoleni – tak jak podkreśliłem na początku, nie jestem w stanie tego ocenić. Zapewne wzdychające fanki Pattinsona i tak będą potrzebowały dużych ilości antyperspirantu, a miłośniczki Lautnera będą zachwycać się jego umięśnieniem i wąskimi ramionami. Dla mnie, jako dla mężczyzny ukształtowanego naturalnymi popędami, to za mało. Jedyne pocieszenie niesie mi ruda Victoria i z pozoru niewinna Bella. Wybrałem się na ten film z ciekawości, ale ostatecznie chyba wolałbym mieć jednak zaćmienie, żeby nie pamiętać tego, co doświadczyłem. A na następną część, która, podobnie jak „Insygnia śmierci”, zekranizowana będzie w dwóch odrębnych produkcjach, i tak się wybiorę. Znów z ciekawości.
Ciekawość to, według starego porzekadła, pierwszy stopień do piekła. Te stopnie niestety są usłane żenadą. I oczywiście miliardami przychodu z biletów, gadżetów i innych, około filmowych substancji.
I na koniec, dla poprawy humoru, najlepszy punchline w całym filmie, który wypłynął z anielskich ust Pattinsona, gdy Bella się do niego dobierała: „To mogłoby cię zabić”. Skromniacha!
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki: