K. Gorczyca: komedię romantyczną łatwo zepsuć
2009-08-17 10:25:02Karolina Gorczyca, odtwórczyni głównej roli w filmie Krzysztofa Langa „Miłość na wybiegu" (premiera 21 sierpnia) opowiada o modzie i komediach romantycznych.
Zagrała pani główną bohaterkę Julię, dobrze się pani czuła w tej roli?
- Dobrze ją rozumiałam. Wyobrażałam sobie jej wybory i odczucia jak swoje własne. Podoba mi się u niej to, że nie daje się omamić i nabrać na to, co proponuje jej środowisko i świat showbiznesu. Że ma swoją drogę, którą chce iść. Wszystko, co ją spotyka dobrego i złego, bierze jako naukę na przyszłość, staje się silniejsza i bardziej świadoma. Słuchając siebie idzie do przodu, ostrożnie rozważa wszystkie za i przeciw, poznaje siebie w nowych warunkach.
Julia spełnia marzenie wielu młodych dziewczyn i zostaje modelką - pani nigdy nie kusiło, by spróbować sił w tym zawodzie? Czy mogłaby pani "zdradzić" aktorstwo dla kariery w modelingu?
- Nigdy!
Szpilki, wymyślne kreacje, makijaże, fryzury - pani bohaterka jest poddawana licznym metamorfozom. Jak to wyglądało na planie?
- Te metamorfozy były przyjemne, pokazały mi wiele możliwości zmian mojego wizerunku. Każda stylizacja nadawała odpowiednią formę i sposób zachowania. Mogłam sobie wyobrazić, że każda z nich jest zadaniem, taką mini rólką, którą muszę odegrać i poczuć, nawet jeśli jest wbrew moim upodobaniom.
A prywatnie jest pani raczej "fashion victim" czy modową abnegatką?
- Czasem victim, czasem abnegatką. Jeśli jest potrzeba i okazja zwracam uwagę na to, co zakładam, choć na co dzień jestem chyba abnegatką. Mój styl? Tak, aby było wygodnie i w zgodzie ze mną.
Pani bohaterka trafia prosto z prowincji w blask fleszy. Pani kariera też potoczyła się błyskawicznie: z małego miasteczka na lubelszczyźnie do głośnego debiutu u znanego reżysera jeszcze na studiach... Czyli takie historie naprawdę się zdarzają?
- Zdarzają się temu, kto ma siłę i wiarę w swoje wyobrażenia i cele. Przy odrobinie szczęścia i pomocy ludzi, którzy w ciebie wierzą masz wszelkie predyspozycje, aby realizować swoje plany. Ja w swoim życiu spotkałam kilka takich osób, które we mnie uwierzyły i dały mi szansę, by się wykazać. Ważnym momentem z pewnością był mój debiut u Jerzego Stuhra w "Korowodzie", potem rozpoczęły się dalsze filmowe poczynania.
Czy jako widz lubi pani oglądać komedie romantyczne?
- Jest kilka takich, które zapisały się w mojej głowie. "Notting Hill" był dla mnie pewnym odwołaniem przy pracy na planie "Miłości na wybiegu", pod względem narracji, konwencji i sposobu gry. "Zakochany bez pamięci" zawsze mnie wzrusza, choć już chyba kwalifikuje się jako dramat obyczajowy, a "Pretty Woman" to jest klasyk, bardzo udany. Komedia romantyczna to jeden z najtrudniejszych gatunków filmowych. Łatwo go zepsuć. Myślę, że zawsze wygra subtelny, mądry żart, prawda i realizm sytuacji oraz gry aktorskiej.
Czego się pani spodziewa po filmach tego gatunku?
- Trudno dziś znaleźć interesujący temat na komedię romantyczną, mam wrażenie, że już wszystko zostało powiedziane. Mówi się, że komedie romantyczne są banalne i tendencyjne, kończą się zwykle happy endem, są przewidywalne etc. Nie można wymagać od nich powagi i większego dramatu, taka jest ich konwencja, to właśnie o ten banał chodzi. Złapałam się ostatnio na tym, że np. ukrywam swoje marzenia, myśląc, ze wszyscy wyśmialiby je za ich banalność, a proste słowa zamieniam na bardziej wyszukane, lepiej brzmiące, myśląc, że tak będzie mądrzej i poważniej. Nic bardziej mylnego. W tej banalności i prostocie jest piękno. A komedie opowiadają o tych skrytych marzeniach, dlatego ciągną na nie tłumy ludzi.
(materiały dystrybutora)