Gdy bycie sobą to wyjątek
2009-09-29 16:17:52Przyszłość jest dla nas niezbadana i nie do przewidzenia. Dzięki temu powstało wiele filmów, które starają się zmierzyć z tym enigmatycznym zagadnieniem i przedstawić swoją wizję tego, co nas czeka. „Surogaci” to kolejna produkcja, której zostało postawione to właśnie zadanie.
Akcja filmu toczy się w dalekiej-niedalekiej przyszłości. Dr Canter stworzył tzw. surogaty – maszyny, które pozwalają ludziom na praktycznie wszystko, bez wychodzenia z domu. Dzięki tej technologii każdy może nareszcie wyglądać, tak jak chce i robić, co mu się żywnie podoba – w końcu każde uszkodzenie surogata to tylko uszkodzenie urządzenia, człowiekowi nic nie może się stać. Ale czy na pewno?
W jednym ze znanych i lubianych amerykańskich miast ma miejsce bowiem wydarzenie niespotykane już od dobrych kilkunastu lat – morderstwo. Ktoś bowiem wszedł w posiadanie technologii, za pomocą której uśmiercenie surogata równoznaczne jest z przemienieniem mózgu operatora w ciecz. Agent FBI Tom Greer (weteran kina akcji Bruce Willis), starając się wyjaśnić okoliczności zabójstwa, zapuszcza się w swoim „surogatowym” odpowiedniku do rezerwatu ludzi, w którym najwyższą zbrodnią jest przeżywanie życia będąc schowanym za maszyną. Za ten wybryk, notabene podczas którego surogat Greera poznaje uroki demolki, agent traci odznakę i zostaje odsunięty od śledztwa. Jak to zazwyczaj bywa, dobremu, amerykańskiemu policjantowi nie potrzeba odznaki, aby poczuwać się do służby społeczeństwu – a więc Greer rozpoczyna dochodzenie na własną rękę. Dosłownie na własną rękę, gdyż w związku ze zniszczeniem jego surogata musiał fizycznie, we własnym ciele, po raz pierwszy od wielu lat, opuścić swój dom i wyjść na ulicę, tak pełną przecież niebezpieczeństw czyhających na Bogu ducha winnych ludzi.
Uważam, że pomimo, iż jest to adaptacja komiksu, to dotyka ona tematu niezwykle ważnego, z którym wielu z nas łączy swoje obawy. Jak będzie wyglądała nasza przyszłość? Do jakiego stopnia maszyny są w stanie zastąpić ludzi (nie sposób tu nie zauważać pewnego pokrewieństwa „Surogatów” i „Matrix”)? Czy postępująca technologia nie będzie skutkowała zatraceniem człowieczeństwa? A może będzie ona właśnie hołdem dla typowego dla naszego gatunku lenistwa i umożliwi nam wykonywanie wszystkich czynności, będąc nadal zatopionym w mięciutkim i wygodnym fotelu? Czym w takim razie będzie się różniło nasze życie od realistycznej, trójwymiarowej gry komputerowej? To są kwestie, które są jednymi z fundamentalnych pytań w stosunku do kierunku, w jakim zmierzają ludzie i ich nieuchronny rozwój.
Jednakże skupiając się na filmie: według mnie, „Surogaci” mają dwie odsłony. Pierwsza z nich to zmuszająca do refleksji historia o substytucie życia, którym dla niemal wszystkich na naszej planecie stał się surogat. Ich powszechne użycie można odnieść do dzisiejszej wszechobecności telefonu komórkowego – ta analogia wydaje mi się uzasadniona, dodatkowo mając na uwadze fakt, że na ulicach miasta ukazanego w „Surogatach” stoją sobie duże ładowarki właśnie dla tych urządzeń. Ponadto, co jest jeszcze bardziej uderzające, ludzie nie używający surogatów nazywani są w filmie „worami z mięsem”, a rezerwaty dla nich utworzone sugestywnie ukazują życie bez maszyn – w którym nieobca jest bieda, patologie i ludzkie tragedie. Wewnętrzny mikrokosmos rezerwatu nie jest tak idealny jak ten go okalający, ale z drugiej strony wydaje się on być tak normalnie ludzki, ze wszystkimi naszymi ułomnościami, słabościami i błędami, które niemal zapisane są w naszym DNA.
Druga strona medalu, podpisanego „Surogaci” to już jednak typowa, hollywoodzka produkcja. Dobrej jakości efekty specjalne, które przyczyniają się w pewnym stopniu do postępu fabuły powodują, że widz podczas seansu raczej nie będzie się nudził. Co jest najbardziej charakterystyczne i według mnie jest największą wadą filmu, to wątek niemal wygasłej miłości pomiędzy Greerem a jego żoną – niemal wygasłej z powodu surogatów i braku fizycznego kontaktu pomiędzy operatorami. Każdy dialog tej pary odgrywany jest z ogromną boleścią, wypisaną na twarzy Willisa, oczywiście w akompaniamencie rzewnej muzyczki – a to wszystko razem powoduje, że na usta ciśnie się jedno określenie w stosunku do tego wątku: kicz. Ludzka tragedia związana z wprowadzaniem coraz to bardziej zaawansowanych ulepszeń i ułatwień życiowych jest istotna, ale w tym wypadku została ona potraktowana zbyt prostolinijnie, jakby w myśl hasła, że „bez love story nie ma Hollywood”.
Zabrakło mi jeszcze jednego elementu – choć odrobiny humoru. Brak jakichkolwiek ironicznych czy sarkastycznych uwag to wielki minus tego filmu, bowiem wystarczyło wsadzić w usta Bruce’a Willisa teksty niczym ze „Szklanej pułapki”, a zabawa byłaby po stokroć większa.
Obie odsłony „Surogatów” tworzą jednak całkiem dobre, rozrywkowe kino, w którym można odnaleźć również pole do refleksji – choć osobiście ubolewam nad tym, że fabuła z dużym potencjałem została potraktowana tak powierzchownie i zamieniona w prostą, hollywoodzką produkcję, którą robi się tylko dla pieniędzy. A ta historia miała zadatki na to, aby film nastawiony na zyski stał się czymś więcej.
Bruce Willis to ikona tego gatunku filmów, a cały obraz reżysera Jonathana Mostowa („Terminator 3 – Bunt maszyn”) w zasadzie bazuje na jego sławie i wyrobionej już marce. Czy to wada? Dla fanów Bruce’a zapewne nie, a całej reszcie nie będzie to przeszkadzać. Wystarczy pójść do kina z nastawieniem na mało intelektualnie wymagający seans, a na pewno nie będzie się później odczuwało zawodu.
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki:
Akcja filmu toczy się w dalekiej-niedalekiej przyszłości. Dr Canter stworzył tzw. surogaty – maszyny, które pozwalają ludziom na praktycznie wszystko, bez wychodzenia z domu. Dzięki tej technologii każdy może nareszcie wyglądać, tak jak chce i robić, co mu się żywnie podoba – w końcu każde uszkodzenie surogata to tylko uszkodzenie urządzenia, człowiekowi nic nie może się stać. Ale czy na pewno?
W jednym ze znanych i lubianych amerykańskich miast ma miejsce bowiem wydarzenie niespotykane już od dobrych kilkunastu lat – morderstwo. Ktoś bowiem wszedł w posiadanie technologii, za pomocą której uśmiercenie surogata równoznaczne jest z przemienieniem mózgu operatora w ciecz. Agent FBI Tom Greer (weteran kina akcji Bruce Willis), starając się wyjaśnić okoliczności zabójstwa, zapuszcza się w swoim „surogatowym” odpowiedniku do rezerwatu ludzi, w którym najwyższą zbrodnią jest przeżywanie życia będąc schowanym za maszyną. Za ten wybryk, notabene podczas którego surogat Greera poznaje uroki demolki, agent traci odznakę i zostaje odsunięty od śledztwa. Jak to zazwyczaj bywa, dobremu, amerykańskiemu policjantowi nie potrzeba odznaki, aby poczuwać się do służby społeczeństwu – a więc Greer rozpoczyna dochodzenie na własną rękę. Dosłownie na własną rękę, gdyż w związku ze zniszczeniem jego surogata musiał fizycznie, we własnym ciele, po raz pierwszy od wielu lat, opuścić swój dom i wyjść na ulicę, tak pełną przecież niebezpieczeństw czyhających na Bogu ducha winnych ludzi.
Uważam, że pomimo, iż jest to adaptacja komiksu, to dotyka ona tematu niezwykle ważnego, z którym wielu z nas łączy swoje obawy. Jak będzie wyglądała nasza przyszłość? Do jakiego stopnia maszyny są w stanie zastąpić ludzi (nie sposób tu nie zauważać pewnego pokrewieństwa „Surogatów” i „Matrix”)? Czy postępująca technologia nie będzie skutkowała zatraceniem człowieczeństwa? A może będzie ona właśnie hołdem dla typowego dla naszego gatunku lenistwa i umożliwi nam wykonywanie wszystkich czynności, będąc nadal zatopionym w mięciutkim i wygodnym fotelu? Czym w takim razie będzie się różniło nasze życie od realistycznej, trójwymiarowej gry komputerowej? To są kwestie, które są jednymi z fundamentalnych pytań w stosunku do kierunku, w jakim zmierzają ludzie i ich nieuchronny rozwój.
Jednakże skupiając się na filmie: według mnie, „Surogaci” mają dwie odsłony. Pierwsza z nich to zmuszająca do refleksji historia o substytucie życia, którym dla niemal wszystkich na naszej planecie stał się surogat. Ich powszechne użycie można odnieść do dzisiejszej wszechobecności telefonu komórkowego – ta analogia wydaje mi się uzasadniona, dodatkowo mając na uwadze fakt, że na ulicach miasta ukazanego w „Surogatach” stoją sobie duże ładowarki właśnie dla tych urządzeń. Ponadto, co jest jeszcze bardziej uderzające, ludzie nie używający surogatów nazywani są w filmie „worami z mięsem”, a rezerwaty dla nich utworzone sugestywnie ukazują życie bez maszyn – w którym nieobca jest bieda, patologie i ludzkie tragedie. Wewnętrzny mikrokosmos rezerwatu nie jest tak idealny jak ten go okalający, ale z drugiej strony wydaje się on być tak normalnie ludzki, ze wszystkimi naszymi ułomnościami, słabościami i błędami, które niemal zapisane są w naszym DNA.
Druga strona medalu, podpisanego „Surogaci” to już jednak typowa, hollywoodzka produkcja. Dobrej jakości efekty specjalne, które przyczyniają się w pewnym stopniu do postępu fabuły powodują, że widz podczas seansu raczej nie będzie się nudził. Co jest najbardziej charakterystyczne i według mnie jest największą wadą filmu, to wątek niemal wygasłej miłości pomiędzy Greerem a jego żoną – niemal wygasłej z powodu surogatów i braku fizycznego kontaktu pomiędzy operatorami. Każdy dialog tej pary odgrywany jest z ogromną boleścią, wypisaną na twarzy Willisa, oczywiście w akompaniamencie rzewnej muzyczki – a to wszystko razem powoduje, że na usta ciśnie się jedno określenie w stosunku do tego wątku: kicz. Ludzka tragedia związana z wprowadzaniem coraz to bardziej zaawansowanych ulepszeń i ułatwień życiowych jest istotna, ale w tym wypadku została ona potraktowana zbyt prostolinijnie, jakby w myśl hasła, że „bez love story nie ma Hollywood”.
Zabrakło mi jeszcze jednego elementu – choć odrobiny humoru. Brak jakichkolwiek ironicznych czy sarkastycznych uwag to wielki minus tego filmu, bowiem wystarczyło wsadzić w usta Bruce’a Willisa teksty niczym ze „Szklanej pułapki”, a zabawa byłaby po stokroć większa.
Obie odsłony „Surogatów” tworzą jednak całkiem dobre, rozrywkowe kino, w którym można odnaleźć również pole do refleksji – choć osobiście ubolewam nad tym, że fabuła z dużym potencjałem została potraktowana tak powierzchownie i zamieniona w prostą, hollywoodzką produkcję, którą robi się tylko dla pieniędzy. A ta historia miała zadatki na to, aby film nastawiony na zyski stał się czymś więcej.
Bruce Willis to ikona tego gatunku filmów, a cały obraz reżysera Jonathana Mostowa („Terminator 3 – Bunt maszyn”) w zasadzie bazuje na jego sławie i wyrobionej już marce. Czy to wada? Dla fanów Bruce’a zapewne nie, a całej reszcie nie będzie to przeszkadzać. Wystarczy pójść do kina z nastawieniem na mało intelektualnie wymagający seans, a na pewno nie będzie się później odczuwało zawodu.
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki:
Słowa kluczowe: Surogaci, Bruce Willis, Cinema City kraków, recenzja, premiera filmowa, kino