50 twarzy Greya i wszystkie jego zabawki [RECENZJA]
2015-02-17 15:02:00Jeżeli dana książka sprzedaje się w absurdalnie wysokim nakładzie, to znaczy, że możemy już czekać na film. Nie inaczej jest z "50 twarzami Greya" wraz z kontynuacjami autorstwa E. L. James (pseudonim pisarki Eriki Leonard).
Ona. Na imię jej Anastasia, choć zaistnieje jako panna Steele a później "uległa". Anastasia pracuje w sklepie z narzędziami a w wolnych chwilach wyręcza koleżankę w robieniu wywiadów życia do gazetki studenckiej. On. Grey, Christian Grey. Właściciel wielkiej korporacji, 27-letni milioner, ekscentryk. Zaistnieje też jako "Pan" i domin.
Zaiskrzyło między nimi niemal od pierwszej chwili. Ona taka szara myszka, on taki władczy i pewny siebie. Układ taki Grey postanowił szybko przenieść do sypialni i wprowadzić swą nową zdobycz w tajniki seksu sadomasochistycznego. Ślepo zakochana Anastasia zaczyna jednak mieć poważne wątpliwości, czy chce mieć takiego chłopaka. Za dnia uroczy, kupuje laptopy i samochody. W nocy zaś sadysta, który uprzedmiatawia kobiety, a związki zawiera na piśmie.
Trauma z dzieciństwa
I tak to się toczy przez dwie godziny seansu, który wzbudził we mnie mieszane uczucia. Przynajmniej jakieś miałem, bo wspomniany Grey na przykład przez cały czas starał się nie ujawniać, że też jest człowiekiem. Zdradził tylko, że jego niecodzienne upodobania maja ścisły związek z traumami z dzieciństwa. Grający go Jamie Dornan podszedł do sprawy z wielkim skupieniem i w zasadzie poza rozbieraniem i krępowaniem panny Steele głównie marszczy brwi.
Bardziej postarała się Dakota Johnson. Jej aktorstwo polega tu na robieniu z siebie sieroty, która gotowa jest prawie na wszystkie ustępstwa w stosunkach ze swoim księciem. Co rusz przygryza wargę i popada w ekstazę zawsze, gdy Grey dotknie jej twarzy. Granie dziewicy okazuje się dla niej zdecydowanie trudniejsze niż uległej. Mam ogromną nadzieję, że te niemrawe istoty dopiero się rozkręcają i jak już ciężar odpowiedzialności spadnie, w kolejnych odsłonach trylogii zobaczymy więcej wiarygodnych emocji.
Bez hardcore'u
Tak wiele mówiło się przed premierą o ekranizacji scen seksu, czyli elementu, który sprzedał miliony egzemplarzy
książki. Teraz można już to ocenić i stwierdzić, że… wiele hałasu o nic. Co prawda jest ich sporo, głównie Dakota Johnson często pokazuje się nago, ale wcale nie są one jakoś wybitnie hardcorowe. Na pewno nie szokują, nie są wulgarne, wyuzdane czy sprośne. Są takie… zwykłe, bo i Grey nie miał jeszcze okazji pokazać swej uległej na co go stać.
Zdecydowanie najlepszym elementem filmu jest muzyka i piosenki towarzyszące całej historii. Kilka razy wybijają się na pierwszy plan, np. w scenach lotu helikopterem, czy szybowcem. Na pochwałę zasługują również zdjęcia (Seamus McGarvey) i ogólna bardzo poprawna realizacja całości obrazu. To się dobrze ogląda.
"50 twarzy Greya" już pobiło rekord weekendu otwarcia w polskich kinach. Szkoda, że na postawie książki która stała się światowym fenomenem powstało przeciętne romansidło, jedynie trochę doprawione pieprzem.
50 twarzy Greya, reż. Sam Taylor-Johnson, prod. USA, dystr. United International Pictures, czas trwania 124 min, premiera w Polsce 13 lutego 2015
Michał Derkacz